wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 7



Normalnie uderzyłabym głową w ścianę, gdy tylko weszłam do pokoju, ale to nie były normalne okoliczności. Już drugi dzień z rzędu miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale tym razem... To całkowite naruszanie mojej prywatności. Ktoś włamał się i przeszukał mój pokój.
- Mógł chociaż posprzątać. - mruknęłam pod nosem. - Kimkolwiek był.
Cały ranek zastanawiałam się kto mógł czegoś ode mnie chcieć. Jedyną osobą, która przychodziła mi na myśl był Jake. Ale on nie mógł tego zrobić, prawda? Nie znałam go przecież, ale czułam tą siłę między nami, temu nie mogłam zaprzeczyć. Jednak w świetle tych faktów, jedyną podejrzaną osobą w moim otoczeniu jest Jake.
- Myślę, że ktoś szukał czegoś w moim pokoju. - szepnęła Vivianne podczas lekcji matematyki, jedynej, która nie jest tu potrzebna łowcom.
- Twój też splądrowali? - zachłysnęłam się.
- Czego mogli szukać?
Żadna z nas nie wiedziała co o tym myśleć. Tylko Joanne byłaby w stanie coś wymyślić w  takiej sytuacji, ale ona była zbyt zajęta demonem. Już od trzech dni robiła plany, wymyślała zasadzki i snuła inne niekończące się pomysły. Dosłownie dostała obsesji na punkcie złapania Innocentyny. To zrozumiałe, że chciała pomścić swoją rodzinę. Demonica odebrała jej wszystkich, których kochała, a nawet zniszczyła ją samą, o czym Joan nie wiedziała. Jednak dziewczyna z pozoru trzyma się świetnie, wewnątrz zasiana została niepewność, strach, ból i przeciwieństwa tego co przez lata pielęgnowała w sobie.
- Joanne! - zawołałam podczas przerwy, gdy zobaczyłam przyjaciółkę na korytarzu, ta jednak nie zatrzymała się. Pędziła przed siebie na łeb, na szyję.
- Biegniemy za nią? - zapytała Vivianne, a ja szybko skinęłam głową i ruszyłam przed siebie co sił w nogach.
Treningi w Akademii bardzo mi się przydały. W Stanach nie miałam tak dobrej kondycji fizycznej, którą zawdzięczam wytrwałym ćwiczeniom. Wybiegłyśmy przed budynek szkolny, gdzie zastałyśmy Joanne klęczącą w mokrej trawie przy ścieżce prowadzącej do lasu.
- Zabrali mi... - łkała. - Mój plan... Ja...
- Joan, uspokój się. Opowiedz wszystko powoli, krok po kroku. - uspokajała ją Vivien.
- Było ich dwóch, zabrali mi mój plan. Czego oni chcieli? - Joan szeptała.
Zaprowadziłam Joan za rękę do jej pokoju. Tam wypiła gorącą herbatę, po czym zdecydowanie się uspokoiła. Dziewczyna przypomniała sobie część planu, którą następnie spisała na porzuconym na ziemi skrawku papieru. Zerkałam zaniepokojona na zmiętą kartkę, na której widniał najgorszy plan jaki kiedykolwiek widziałam. Joan była widocznie zdesperowana i maniakalnie próbowała zmierzyć się z Innocentyną. Położyłam więc dłoń na jej dłoni i skinęłam głową na Vivien. Vivianne zerwała się z łóżka i objęła wraz ze mną Joanne. Trwałyśmy tak w swych objęciach chwilę, która trwała wieki.
***
- Co to jest? - Eric zerkał przez ramię swego przyjaciela Martina. 
- Kartka z jakimś planem, którą zabraliśmy Joanne. - mruknął w odpowiedzi Martin.
- Nie uważasz, że powinniśmy jej ją oddać? 
- Jak już rozwiążę swoją myślową zagadkę to podrzucę Patty do torby. - odparł chłopak z machnięciem ręki.
Eric poddał się i wraz z kolegą skupił się na "pożyczonej" notatce. 
- Co one planują? - szeptał pod nosem Martin.
- Myślę, że to plan ataku na jakiegoś większego demona. Coś koło dwójki. - odpowiedział Eric.
- Bardzo prawdopodobne. Tylko dlaczego? - Żaden z chłopców nie znał odpowiedzi na te pytanie. 
Po dłuższej naradzie obaj postanowili być niczym bezszelestne cienie i śledzić dziewczyny, aby poznać ich pokręcone plany. 
***
Wślizgnęłam się zmęczona do łóżka i zgasiłam nocną lampkę. Ten dzień wyczerpał całkowicie całe zapasy mojej energii. Jednak kątem oka spostrzegłam kopertę leżącą na podłodze. Pismo pełne ozdobników skierowało mnie na pomysł, iż to list od Sally. Jednak całkowicie się myliłam. Był to liścik od osoby o której chciałam zapomnieć. Jake chciał się ze mną spotkać. W lesie. O północy. Czy to nie jest, aby trochę nierozważne z mojej strony, że chcę iść? Z moich ust wyrwał się nerwowy chichot. Spojrzałam na zegarek i z zaskoczeniem  odkryłam, iż pozostało mi tylko dziesięć minut. Chwyciłam rozrzucone na podłodze ubrania i już po przygotowaniu się wyruszyłam. Wymknęłam się cichutko z mojego pokoju. Z niewielkim zainteresowaniem śledziłam ściany holu obite boazerią. Nikt nie zakłócił mojej nocnej wędrówki. Z wielkim wahaniem weszłam do lasu. Ciemności spowijały wszystko. Potrzebowałam chwili, żeby mój wzrok się przyzwyczaił.
- Nie sądziłem, że się pokażesz. - usłyszałam.
Odwróciłam się w stronę z której dobiegał głos. Jake siedział na wysokiej gałęzi najbliższego drzewa. Przykucnął, aby zachować równowagę. Jego jasne włosy wyraźnie odznaczały się na tle mrocznego lasu. Przez korony drzew nie przebijał się nawet promień światła księżyca.
- Nie schlebiaj sobie. Przyszłam tu, aby ci wytłumaczyć, że nie masz na co liczyć. - warknęłam w stronę chłopaka.
- Och Patricio. Dlaczego nie widzisz jaki świetny ze mnie facet? Ranisz mnie.
- Dlaczego akurat mnie prześladujesz? - Chciałam wiedzieć.
- Bo jesteś dla mnie cudowną osobą. - Jake uśmiechnął się próbując znów zgrywać podrywacza.
- Taaa... No to super. A tak serio? - zmarszczyłam  brwi.
- Ponieważ chcę.
- Wciąż nie znam odpowiedzi. - westchęłam znużona.
Jake szybko prześlizgnął się na niższy konar drzewa. Potem powtórzył ten ruch kilkakrotnie, aż znalazł się na ziemi tuż przede mną. Chłopak pewny siebie wziął mnie w ramiona.
- Co ty wyrabiasz? - Zdziwiłam się tą nagłą bliskością.
- Nie psuj chwili. - uciszył mnie.
Jake zbliżył usta do moich. Pewnie z milion dziewczyn teraz poddałoby się jego magnetyzmowi, ale nie ja. Pomimo, że bardzo pragnęłam z nim być musiałam zachować obojętność. Ciężko było powstrzymywać uczucia, jednak musiałam. Wyszarpnęłam się z jego uścisku i gniewnie zmrużyłam oczy.
- Patricio, wiem że tego chcesz. Ty również o tym wiesz. Kiedy skończysz zaprzeczać naszemu przeznaczeniu spotkamy się znów. - Po tych słowach Jake odszedł w stronę gęstwiny drzew. Chwilę później całkowicie zniknął mi z pola widzenia, a ja postanowiłam się udać do pokoju.
***
Następnego poranka Joanne nie wyglądała najlepiej. Jej napuchnięte oczy zdradzały nocny płacz. Dziewczyna szła powoli w kierunku stolika lekko i niepewnie stąpając po podłodze w jadalni. Zachowywała się jakby ziemia miała się zaraz usunąć spod jej stóp. 
- Cześć dziewczyny. - Mruknęła Joan na powitanie.
Razem z Vivien odparłyśmy jej skinieniem głowy.
- Mam pomysł. - Szepnęłam. - Myślicie, że ukarzą nas surowo za dzień wagarów?
- Dokąd się wybierzemy? - Zapytała podekscytowana Vivianne.
- Może na zakupy? - Zapytałam.
Joanne pokiwała głową, a Vivien się szeroko uśmiechnęła. Stwierdziłyśmy, że poczekamy do rozpoczęcia pierwszej lekcji i pójdziemy.

- Pierwszy raz podczas mojego pobytu w Akademii jestem na wagarach. Jakie to ekscytujące. - Vivien entuzjastycznie podskakuje. - Joan czujesz ten cudowny wiatr we włosach? - Dziewczyna chichocząc macha włosami w stronę przyjaciółki.
Dopiero teraz zaczynam powoli zdawać sobie sprawę jak różne jesteśmy. Vivianne taka otwarta, pełna energii, wesoła i zabawna, Joanne bywa ponura przez wyrządzoną krzywdę, ale tak na prawdę jest inteligentną liderką. Wiem to. No i na koniec jeszcze ja... Nijaka Patricia Mulligan, której nie powinno tu nawet być. Szłyśmy ramie w ramie jak najlepsze przyjaciółki, w kierunku zakupowego szaleństwa. Maszerowałyśmy pewnym siebie krokiem, jak gdyby nic nie mogło nam przeszkodzić w wykonaniu misji. Przechodziłyśmy przez ruchliwą ulicę, a następnie skręciłyśmy i naszym oczom ukazał się budynek w którym mieści się sklep odzieżowy. Szczęśliwe spędziłyśmy w nim aż trzy godziny. Przetrząsnęłyśmy cały wielki sklep i zadowolone wyszłyśmy z niego obładowane torbami. Postanowiłyśmy wrócić do szkoły na skróty podane przez Vivien. Przechodziłyśmy właśnie przez ciemną wąską uliczkę, gdzie nie było żadnego przechodnia prócz nas. Nie było nikogo. Wtedy potwór zaatakował. Wyłonił się jakby z nicości.
- Zapowiadał się przecież taki cudowny dzień. - Vivianne westchnęła.
Temperatura zaczęła drastycznie spadać. Demon rangi piątej o kolorze niebieskim pokryty licznymi szramami rozpoczął swój atak próbując zdezorientować przeciwnika zmianą temperatury. Jednak torby z zakupami Vivian leżały już na ziemi, a dziewczyna wyszarpnęła z kieszeni dwa sztylety. Zgrabnie potrafiła obracać nimi w rękach. Byłam przekonana, że ja zdążyłabym się pokaleczyć pięć razy nim ostrze dotknęłoby potwora. Vivianne jednak z gracją rzuciła jednym ze sztyletów w stronę demona. Ten jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozpadł się w proch i pył. Pierwszy raz widziałam kogoś w akcji. Niby wyglądało to na takie łatwe, ale wiem dobrze, że takie nie jest. Stałam cała zesztywniała niezdolna do poruszenia. Pierwszy raz w życiu widziałam również demona. To było trochę dziwne i niecodzienne doświadczenie.
- Jakim cudem nigdy przedtem w życiu nie widziałam demona? - Zapytałam zdezorientowana.
- Zaczynamy widzieć demony, gdy się o nich dowiadujemy. - Odparła Joan.
To było dla mnie nowe odkrycie. Vivianne zebrała z ziemi rozrzucone rzeczy i wyruszyłyśmy do Akademii. Czułam, że był to dla mnie pewnego rodzaju przełom w życiu. Wiedziałam, że coś się zmieniło wewnątrz mnie. Nie wiem jednak czy to przez niezrozumiałe uczucia do Jake'a,czy przez utworzoną więź z dziewczynami, a może wojowniczą część mojej duszy, którą dziś odkryłam. A może to wszystkie trzy rzeczy składają się na nową mnie?