poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 6

"Czarna rozpacz pochłonęła mnie dziś i pochłonie jutro.
Znalazłam się na pustkowiu dziękując niebiosom
za szansę na nowe życie, nowy start.
Jednak czymże jest życie bez miłości?
Jedynie oną pustą powłoką w której nie ma nic.
Poczuciem straty, niewypełnionym. Zero emocji.
Wiele frustracji, nienawiści i śmierci.
Bo czymże jest życie bez miłości?"

                  Joanne zanim została łowczynią miała inne, rozliczne pasje. Czyniła wiele planów na życie, wiedziała doskonale na jakie studia się uda, ale kiedy poznała prawdę... wszystko przepadło. Musiała wynieść się z rodzinnego miasteczka w Anglii, aby zamieszkać na terenie obszernego akademika w środku Paryża. Joan spojrzała na swoje bose stopy siniejące od chłodu białych kafli. Stała na środku łazienki zwalczając kolejny atak paniki. Znów zamknęła się w sobie ze swoją wewnętrzną trumną pełną koszmarów, o których przysięgła sobie, że nikomu nie powie. Rozstanie z Philipem niezbyt ją zabolało, gdyż stwierdzili, że nie pasują do siebie, nie było między nimi tak zwanej chemii. Przez to jednak Joanne miała zbyt wiele czasu dla swojej odrażającej egzystencji. Miała czas na myślenie. Mogła rozdrapywać stare rany o których sądziła, że się zabliźniły. Jednak to okazało się być tylko złudzeniem. Ukrywała swoje emocje za maską opanowania i uśmiechu. Nigdy nie chciała zostać łowczynią. Pragnęła innego życia. Miała plany! Ale czy ktokolwiek jej słuchał? Nie. Zrobiła to czego chciała jej matka, babka, ojciec a nawet starszy brat Tom, zanim TO się stało. Nie! Nie mogła teraz o tym myśleć. Po sześciu latach musiała w końcu ruszyć naprzód. Nie oglądać się za siebie. Ale jak miała to zrobić, gdy nie miała z kim porozmawiać? Patricia była miła, ale Joan nie ośmieliłaby się zrzucać czegoś takiego na jej barki. Vivianne była jej przyjaciółką od początku, ale nawet ona nie poznała historii Joanne. Joan zakopała tę trumnę głęboko w środku i nie pozwoliła, aby ktokolwiek ją wygrzebał z obrzydliwej ziemi jaką był jej umysł. Obiecała to sobie tamtej strasznej nocy i trzymała się kurczowo tej obietnicy, aż po dzień dzisiejszy. Nie mogła pozwolić, aby ktoś odkrył jej zniszczone wnętrze.

"Jedynie elementem nicości." - Dziewczyna dopisała ostatni wers wiersza i po raz pierwszy od wielu lat zaczęła płakać. Słone krople spływały strumieniami po jej zbielałych policzkach. Była silna zbyt długo. Mogła więc sobie pozwolić na chwilę słabości, tym razem.

***

- Już jutro możesz dołączyć do reszty grupy w zajęciach. Cieszysz się?
Kiedy dyrektor Constance powiedziała to 24 godziny temu byłam ucieszona, ale teraz czułam się jak dziwoląg. Wszyscy zaczęli się gapić, gdy tylko weszłam do sali. Usiadłam w pierwszej wolnej ławce i zaczęłam myśleć o czymś miłym. Nie dano mi się nacieszyć spokojem, gdyż zaraz obok mnie usiadł Eric. Miło było jednak mieć przy sobie jakąś przyjazną twarz.
- Nie przejmuj się laleczko jesteś twarda. - powiedział chłopak, ale ja nie czułam się twarda. Wewnątrz byłam kłębkiem nerwów. Chciałam krzyczeć, płakać, cokolwiek co pozwoliłoby mi odczuć, że jeszcze żyje i nie jestem zawieszona między światem żywych a umarłych.
         Gdy tylko nauczyciel rozpoczął lekcję demonologii poczułam, że nie odstaję od reszty tak bardzo jak sądziłam. Dzięki popołudniom spędzonym w bibliotece znałam odpowiedzi na większość pytań. Nie myślałam, że to się stanie, ale stwierdziłam, iż tu pasuję. Akademia dla psycholi stała się moim nowym domem.
- Halo! Panna Patricia Mulligan proszona o pilny kontakt z tym stolikiem. - krzyknęła Vivianne.
- Trochę się oddaliłam. Coś przegapiłam? - zapytałam wyrwana z krainy wspomnień.
- Huragan Joanne nie zjawiła się dziś na lekcjach. Po zajęciach idę ją odwiedzić, chcesz pójść ze mną?
- To do niej niepodobne. Myślałam, że jest stereotypowym kujonem. - mruknęłam. - Uważasz, że to coś poważnego? - zaniepokoiłam się.
- Czy Joan opuszczałaby zajęcia, bez jakiegokolwiek powodu? Nie sądzę.

         Po lekcjach udałyśmy się do pokoju Joanne, który miał numer 73. Jednakże jej nie zastałyśmy. Stwierdziłam, że najwyższa pora na coś niezgodnego z przepisami.
- Poczekaj tu chwilę. - powiedziałam do Vivien.
Ruszyłam długim korytarzem przed siebie, aż dotarłam do małego pomieszczenia dla sprzątaczek. Nacisnęłam klamkę. Drzwi okazały się być otwarte. Uznałam to za zaproszenie. Najciszej jak potrafiłam, wsunęłam się do środka, gdzie dopadł mnie gryzący zapach środków chemicznych. Wśród egipskich ciemności wymacałam włącznik światła na ścianie, a po chwili pomieszczenie rozświetlił słaby blask jarzeniówki. Ściągnęłam z kołka klucz z numerem 73 i schowałam go do kieszeni. Zgasiłam światło, a potem pośpiesznie opuściłam pokój sprzątaczek. Nie miały one za zadanie sprzątać naszych pokoi, lecz musiały posiadać zapasowy klucz, o czym dobrze wiedziałam dzięki lekcjom z dyrektor Constance. Na świętowanie było jednak za wcześnie, gdyż w moją stronę szła zdenerwowana sprzątaczka. Nie była zbyt chuda, a jej przetłuszczone czerwone włosy wysunęły się z niechlujnego koka. Zbliżała się szybkim krokiem, a jej twarz lśniła od potu.
- Co ty tam dziecko robiłaś? - zapytała z słyszalnym francuskim akcentem.
- Zgubiłam się. - odpowiedziałam kłamiąc bez wahania. - Ta szkoła jest taaaka wielka. Wciąż się tu gubię.
- Nie widziałaś napisu na drzwiach? "Wejście tylko dla personelu" - mruknęła niedowierzająco sprzątaczka.
- W tym miejscu uczą jak zabijać demony, a nie jak czytać napisy na drzwiach. - odparłam nieco zbyt arogancko, po czym jak najprędzej się oddaliłam.
Byłam dumna ze swojej profesjonalnej gry aktorskiej. Okazało się, że zajęcia kółka teatralnego, na które uczęszczałam w szkole podstawowej, były owocne.
Otworzyłam drzwi do pokoju Joan za pomocą pożyczonego od sprzątaczek klucza. Zastałyśmy tam wielki bałagan, jakby pokój przeszukiwany był w pośpiechu. Kartki walały się po podłodze. Na jednej z nich napisany został wiersz.

"Czarna rozpacz pochłonęła mnie dziś i pochłonie jutro.
Znalazłam się na pustkowiu dziękując niebiosom
za szansę na nowe życie, nowy start.
Jednak czymże jest życie bez miłości?
Jedynie oną pustą powłoką w której nie ma nic.
Poczuciem straty, niewypełnionym. Zero emocji.
Wiele frustracji, nienawiści i śmierci.
Bo czymże jest życie bez miłości?
Jedynie elementem nicości."

- Mocne. - mruknęła Vivianne czytając mi przez ramię. - Nie wiedziałam, że Joanne będzie, aż tak przygnębiona rozstaniem z chłopakiem, którego jak twierdziła nie kochała, tylko lubiła.
- Rozstali się? Nie powiedziałyście mi nic. - obruszyłam się. - Ale nie sądzę, żeby to chodziło tylko o to. Czuję, że ta historia ma drugie dno.
- Dno, to dopiero nasza sytuacja. Teraz pytanie za sto punktów. Gdzie jest Joan? - Nikt nie umiał na to odpowiedzieć.

***

           Joanne była pewna, że przyjaciółki niedługo zauważą jej nieobecność. Musiała działać i to szybko. Wzięła swoją ulubioną broń z arsenału, a był to miecz i wyruszyła na polowanie. Oczywiście było to niezgodne z regułami, ale kto w takiej sytuacji przejmowałby się zasadami? Joan była załamana. Parę lat temu demony wtargnęły do jej życia wywracając je do góry nogami, niszcząc, a następnie zostawiając jedynie popiół. Musiała coś robić. Musiała zabić tego demona. Wciąż chciała dopaść tego jednego, konkretnego, który zniszczył jej świat. Jej mała trumienka wewnątrz umysłu na nowo się otworzyła, a Joanne jej na to pozwoliła. Wszystkie wspomnienia zalały ją ponownie. Ciała skąpane we krwi, jej brat, ojciec, matka, babka, a nawet ukochany pies, Alto. Wszyscy nieżywi. Ślady walki były widoczne na meblach i ścianach. Jednak demon, który ich zaatakował jeszcze był w domu. Joanne szybko chwyciła pierwszą broń, która wpadła jej w ręce, a był to świecznik. Z zaskoczenia zaatakowała demona. Pomimo, że kreatura była przez moment oszołomiona bez trudu odrzuciła Joanne na ścianę niczym natrętną muchę. Sekundę później demon stał się piękną kobietą o platynowych włosach i szczupłej sylwetce, a na jej nowym ciele nie dało się zauważyć krwi ofiar.
- Kiedy będziesz gotowa na prawdziwe starcie odnajdziesz mnie, nazywam się Innocentyna. - zaśmiała się, a następnie już jej nie było.
Teraz Joanna czuła, że była gotowa. Wiedziała, że pokona tę nędzną kreaturę. Czuła podniecenie związane z zemstą. To ona była jej siłą napędową w Akademii. Żyła tylko dla zemsty, chciała pomścić rodzinę.
- Pokaż się tchórzu, jestem gotowa na to, aby zadać ci ostateczny cios. - mruczała wpatrując się w kolejne gęstwiny krzaków. - Zginiesz dzisiaj.
- Nie rozśmieszaj mnie. - Usłyszała głos z jej koszmarów. Wysoki, szczebiotliwy. - Nie jesteś gotowa, jestem dwójką w tej waszej pokręconej hierarchii, a ty ledwo powaliłabyś czwórkę, a może to ona powaliłaby ciebie. - Innocentyna wygłosiła krótką mowę po czym zniknęła.
- Nie! - Joanne gotowała się ze wściekłości. Tyle czasu w tym miejscu na nic? Tylko tyle usłyszała po czterech cholernych latach?
Idąc w stronę "domu" wciąż była nabuzowana złymi emocjami. Zawsze w takich sytuacjach pisała wiersze. Usiadła więc pod najbliższym drzewem i próbowała się wyciszyć.

"Nikt nie pokona cię
jeśli zjednoczycie się
Zaufaj przyjaźni
ona poprowadzi cię
Nie wahaj się
Idź i to co ci należne weź"

           Słowa jak zwykle przypłynęły do niej same. Niczym melodia dawno zapomnianej pieśni z dzieciństwa. Teraz Joanne wiedziała co musiała zrobić. Musiała poprosić o wsparcie. Wiedziała o tym już dawniej, ale dopiero ten wiersz przekazał jej to czego nie widziała z oczami przesłoniętymi przez nienawiść. Miała przyjaciół, oni jej pomogą. Innocentyna zginie, może nie dziś, może nie jutro, ale zginie. Joan obiecała to rodzinie, a ona zawsze dotrzymywała słowa.
          Kiedy wróciła do pokoju na jej łóżku siedziały Patricia i Vivianne.
- Czy zechciałabyś nam wytłumaczyć nam te zagadkowe zniknięcie i wow! - Vivien zatrzymała się, gdy zobaczyła miecz. - T...ty chyba nie byłaś polować, racja? - zająknęła się blondynka.
- Owszem, byłam.
- Zechcesz nas oświecić dlaczego? - wtrąciła się Patty.
"Czas na prawdę." - powiedziała w myślach Joan.
- Dwa lata temu mieszkałam z rodzicami, bratem i babcią w małej chacie w głębi Londynu. Tego dnia dowiedziałam się właśnie, że chcą mnie wysłać do miejsca gdzie szkoli się takie specyficzne osoby, jak ja. Powiedziano mi, że będę łowczynią, że takie jest moje przeznaczenie. Jednak ja miałam inne plany, chciałam zostać redaktorką w gazecie. Wybrałam już liceum do którego się wybiorę, kierunek studiów... A to wszystko na marne. Poszłam więc na moją ostatnią imprezę. Kiedy wróciłam do domu wszyscy byli martwi. Od tamtego czasu ścigam dwójkę, demonicę Innocentynę. Jednak za każdym razem mi się wymyka, mówiąc iż nie jestem gotowa na starcie z nią.
Patricia i Vivianne siedziały oniemiałe, niezdolne do wypowiedzenia choćby monosylaby. Wreszcie Patty odzyskała zdolność mówienia.
- Pomogę ci. - Vivian energicznie przytaknęła na słowa brunetki.
- Świetnie, więc od czego zaczynamy? - wtrąciła blondynka.
- Trzeba ułożyć plan. - Uśmiechnęła się rozpromieniona Joan.

***

- Martin dokąd ty...
- Szzzzzzz... - Martin szybko uciszył Ericka, gdy ten zaczął zadawać pytania. - Idziemy szpiegować.
- Stary, nie mówisz poważnie? Znów będziesz prześladowcą?
- Jak to ZNÓW?! - obruszył się Martin. - Tylko dosiadam się do nich w stołówce.
- Mówiąc do NICH, masz na myśli do NIEJ. Nie wybiłeś sobie jej jeszcze z głowy? - Eric zaczął mówić, ale przyjaciel machnął na niego ręką.
- Słuchaj zamiast gadać.
- Innocentyna? Nie mogła wybrać lepszego imienia? Poważnie wielka, zła, groźna demoniczna kreatura ma imię? - Martin usłyszał głos jednej z dziewczyn.
- Viv, skupienie. - Kiedy chłopak usłyszał ten głos jego serce radośnie podskoczyło. - Jesteśmy tu, aby pomóc Joanne. Jaki masz pomysł Joan?
- No więc Pat, ty musisz jeszcze trochę poćwiczyć. Poza tym nie wiemy gdzie jej szukać. Zemsta jest dla mnie ważna, ale nie mam zapędów samobójczych, a tym bardziej nie chcę was narażać. Musimy być gotowe, zawsze.
- O czym one rozmawiają? - szepnął zdziwiony Eric.
- Nie wiem, ale to coś czego się musimy dowiedzieć stary.
- Te laski coś ukrywają, są podejrzane. Na pewno chcesz to wiedzieć? - Blondyn zapytał ze zdenerwowaniem.
Czy chciał? Nie miał pojęcia, ale czuł, że powinien. Miał przeczucie, że mogły potrzebować pomocy.

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 5

          Obudziłam się roztrzęsiona w jednoosobowym łóżku w pokoju nr 66 Akademii dla łowców demonów. Jeszcze nie do końca zdążyłam się przyzwyczaić do tutejszych murów. Na szczęście uzyskałam niezbędne pozwolenie na przetransportowanie tu mojego ukochanego kotka o imieniu Fluffy, co prawdopodobnie pozwoli mi w pełni poczuć, że to miejsce jest teraz moim domem. Czasem tęskniłam z głaskaniem miękkiego, rudego futerka i słuchaniem kojącego mruczenia zwierzaka. Uzyskanie pozwolenia nie było takie łatwe. Musiałam przez cztery godziny stać i wysłuchiwać z czym to się wiąże, jaka to wielka odpowiedzialność. Poważnie, nie pozwolili mi usiąść nawet na pięć minut. Jednak warto było się trochę poświęcić, skoro Fluffy był dla mnie jak mały, puszysty synek.
Pomimo napotkanych trudności, dyrektor Constance wystawiła pieczątkę szkoły na jakimś świstku papieru, który był mi potrzebny. Pieczątka wyglądała jak wieża Eiffela przecięta od góry dwoma mieczami.
"To rzeczywiście jest jakiś psychiatryk" - mruknęła moja podświadomość.
          Aby odebrać kotka z lotniska musiałam pójść pieszo. Pobiegłam do dyrektor Constance prosić o transport, ale ona odpowiedziała, że skoro chciałam kota, to mój problem. Schowałam dumę w kieszeń i przeszłam przez las otaczający mury Akademii, po raz pierwszy od pamiętnego snu. Powtarzał się on co noc. Ciągle tak samo. Nic innego. Potrafiłam wyrecytować wszystkie wydarzenia z pamięci. Dla niektórych sny, które się powtarzają mogą być normalne. Zazwyczaj są to dwa, trzy razy... Jednak po tygodniu to przestało być zabawne.
Podniosłam wysoko głowę i ruszyłam pewnym siebie, szybkim krokiem przez ścieżkę przecinającą las. Miałam wielką nadzieję nie natknąć się na tego wariata. Pomimo, że był irytujący, miał na mnie pewien wpływ. Czasem chciałam go uderzyć, a innym razem przytulić.
"Albo on jest dziwny, albo ja mam problemy psychiczne i powinnam niezwłocznie udać się do najbliższego psychiatry."
- Patricio, czyżbyś przyszła się ze mną zobaczyć i opowiedzieć mi jak bardzo tęskniłaś? Czy to jeden z tych momentów w związku, kiedy mówisz mi, że nie możesz beze mnie żyć? - Byłam naiwna, jeśli sądziłam, że uda mi się ominąć nieznośnego Jake'a.
- Jakim związku? Pierwsze słyszę. - odparłam obruszona jego kpinami.
- "JAKIM ZWIĄZKU?"! - wykrzyknął znienacka. - Oczywiście, że naszym. - Ujął moją dłoń i zaczął ją muskać palcami, a po moim ciele przebiegły pozytywne drgania.
- Coś takiego nie istnieje i nie ma prawa zaistnieć. - odrzekłam niewzruszona jego ckliwą wypowiedzią, wyrywając przy tym rękę z jego uścisku.
- To rani, Pat. - Chłopak pokazał gest wbijania noża w serce.
- Taki jest mój cel na ziemi. Teraz przesuń się, muszę odebrać kogoś z lotniska. - burknęłam.
Jake ruszył dziarskim krokiem w stronę drzew. Postanowiłam jeszcze chwilę nie ruszać się z miejsca, aby upewnić się, że nie ma zamiaru mnie śledzić. Jednakże chłopak po chwili wyłonił się zza drzew niosąc na rękach rudego kociaka.
- Fluffy? - zawołałam.
Mój uśmiechnięty dręczyciel uroczyście wręczył mi kota do rąk. Zwierze zamruczało widocznie uradowane na mój widok.
- Skąd? Jak? - Podejrzliwie spojrzałam na blondyna.
- Ja mogę wszystko. - Z tymi słowami ujął mój podbródek. Po moim ciele rozeszły się miłe dreszcze. Fluffy jakby wyczuwając niezręczny moment, wyskoczył z moich ramion i usiadł pod drzewem bacznie nas obserwując. Jake korzystając z sytuacji owinął rękę wokół mojego biodra i przyciągnął mnie do siebie. Delikatnie pochylił się nade mną, a wybór pozostawił mojej osobie. Mogłam go pocałować. Chciałam to zrobić. Tak bardzo, że to co zrobiłam było najcięższym wyborem jakiego mogłam dokonać. W ciągu całego życia nie zdobyłam się na taką odwagę. Odwróciłam się na pięcie zabierając ze sobą Fluffiego.
- Jesteśmy ci wdzięczni za pomoc. - powiedziałam ukrywając się pod maską obojętności.
Pomimo, że byłam już niemal w Akademii posłyszałam jeszcze krzyk Jake'a.
- Wiem, że tego chciałaś. Kiedyś będziemy razem, obiecuję.
- A ja obiecuję, że do tego nie dopuszczę. - mruknęłam wbrew sobie, ale chłopak już dawno zniknął.
Wiedziałam, iż coś było z nim nie tak. Dlatego musiałam trzymać się od niego z daleka.

***

           Po spotkaniu z moim dręczycielem rzuciłam się w wir życia Akademii. Coraz lepiej dogadywałam się z Vivianne i Joanne, czasem nawet rozmawiałam z Erickiem i Martinem. Pomimo moich wcześniejszych zamiarów, nie zbliżyłam się do Martina ani o centymetr bliżej. Nawet nie próbowałam. Moje myśli przez ostatnie dni krążyły niebezpiecznie blisko Jake'a.
- Ziemia do Pat. - Z rozmyślań wyrwał mnie miły głos Joanne.
Dziewczyna należała do tych osób, które miały dar przemawiania. Nieważne co mówiła, zawsze chciało się słuchać słów płynących od niej. Jej głos czarował wszystkich wokół. W dodatku mówiła logicznie używając elokwentnych wyrazów, a często także rozlicznych, logicznych argumentów.
- Od tygodnia niezbyt aktywnie uczestniczysz w rozmowach, martwi cię coś?
- Nie, tylko jestem zestresowana. - skłamałam.
To nie pierwszy raz, gdy omijałam prawdę, ale tym razem poczułam się źle. Chciałam im opowiedzieć o Jake'u. Jednakże nie powinnam ich w to wciągać. Sama musiałam dźwigać ten ciężar i rozwikłać tajemnicę.

***

- Dlaczego wciąż trenujesz z Patricią? - wzburzony Martin zapytał Erica wbijając w niego nienawistne spojrzenie. - Prosiłem, żebyś z tym skończył.
- To niby dlaczego? - obruszył się Eric.
Stali właśnie pod salą treningową. Martin zastał pod nią przyjaciela, który ewidentnie usiłował flirtować z Pat. Chłopak poczuł, że nie chce narażać na szwank przyjaźni z Erickiem z powodu dziewczyny. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że coś do niej poczuł.
- Nie spinaj się, nie jest zainteresowana moją osobą. - westchnął Eric. - Jej strata. - Chłopak naprężył mięśnie.
- Bez urazy, ale chyba też bym nie skorzystał. - zaśmiał się Martin, któremu ulżyło.
      Martin przyjął z ulgą wiadomość, że miał większe szanse u Patrici. Może powinien spróbować się z nią zaprzyjaźnić i lepiej poznać. Od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył jego serce zabiło mocniej. Pragnął chwili jej uwagi, ale z tym walczył. Nie mógł jej mieć. Nie mógł pragnąć jej uwagi, albo chociażby spojrzenia. Powinien skupić się na demonach, powtarzał to sobie w duchu. Wszelkie związki w jego życiu nie miały choćby cienia szansy na przetrwanie.
- Stary, wiem że czujesz coś do niej, więc usuwam się z pola. Idź do niej i powiedz co czujesz albo coś. - Eric podsunął przyjacielowi pomysł. Martin postanowił pójść za jego radą i wyruszył na poszukiwania Patrici.

***

Droga Patricio!
Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu napiszesz. U mnie całkiem dobrze, ale wciąż mi Ciebie brakuje. August jest jednak w gorszym stanie. Wciąż powtarza: "Straciłem przyjaciółkę." Jak bardzo bym chciała, żebyś tu była i zakończyła jego cierpienia. Teraz trzymam się trochę z innymi, ale nikt mi Ciebie nie zastąpi. Nauczyciele nękają nas sprawdzianami i nauką, ale pomoże mi myśl, że wiem co u Ciebie. Mam nadzieję, że przyjedziesz na święta.
Twoja oddana przyjaciółka
Sally
PS Proszę przyjedź na przerwę świąteczną. Tęsknimy za Tobą. Wszyscy.

Przełknęłam narastającą gulę w gardle i starałam się odpędzić łzy.
"Tęsknią za mną, a ja ich okłamuję." - Pomyślałam. - "Dlaczego nie mogę być normalna?"
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi mojego pokoju. Kiedy je otworzyłam zastałam za nimi uśmiechniętego Martina. Stał tam z rozbawieniem ubrany w czarny podkoszulek i dresy w tym samym kolorze. Wyglądał całkiem seksownie. Jednak wciąż daleko mu było do Jake'a.
- Pani pozwoli, że wejdę do środka. - zaczął nawiązywać konwersację.
Zastanawiałam się, czy wszystko z nim dobrze. Czy może nie pomyliłam się z osądem, że to psychiatryk.
- Martin co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Czy to nie oczywiste? - Podniósł pytająco brew.
- Nie. - rzuciłam.
- Cóż, pomyślałem że potrzebujesz towarzystwa. Ostatnio nie wyglądasz za dobrze.
Odebrało mi mowę. "Czy on mnie obserwował?"
- Ehm.. Więc co w związku z tym?
- Rozweselę cię. Następnie jeśli wszystko dobrze wyjdzie, uwiodę. - Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a moje serce podskoczyło.
Martin się do mnie przysunął. Owiał mnie zapach morza i czegoś jeszcze, ale nie wiedziałam czego. Zbliżył twarz do mojej, przez krótki moment wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Jednak po chwili się opamiętałam i go odepchnęłam.
- Nie! Nigdy nie chciałeś mi nic o sobie powiedzieć. Nie mogę tak żyć. Nie mogę cię pocałować, dopóki nie uznam tego za stosowne.
Martin westchnął.
"Świetnie, kolejny facet którego ranię." - Pokręciłam głową.
- Dobrze. Nie mam pojęcia skąd pochodzę, nigdy nie znałem moich rodziców. Mieszkałem w rodzinie zastępczej w Ameryce, dokładniej w Teksasie. - Pomyślałam o małym zagubionym chłopcu, jakim musiał być brązowowłosy. - Pewnego dnia znalazła mnie dyrektor Constance, przyprowadziła tutaj i tak już zostało. - Oczy chłopaka wydawały się szkliste. Byłam pewna, że to nie cała historia. Jednakże doceniałam, iż Martin zdobył się na taką szczerość wobec nowo poznanej osoby. - Teraz już wiesz. Niewielu osobom o tym mówię.
- Dziękuję, że mi zaufałeś. - szepnęłam niepewna co innego mogłabym powiedzieć.
Objęłam go ramieniem, głaszcząc delikatnie po plecach. Poczułam pewną więź wytwarzającą się między nami. Może jeszcze nie tak silną jakbyśmy znali się od lat, ale nie mogłam narzekać, skoro to dopiero początek. Przytuliliśmy się, ale nie było w tym namiętności, ani pożądania, tylko przyjaźń. Wiedziałam więc, że nie zostaniemy parą, lecz przyjaciółmi. Może z czasem się to zmieni, aczkolwiek póki co wiedziałam już, że nic więcej z tego nie mogło być. Jednym z czynników był zdecydowanie Jake.
Teraz jednak miałam chociaż obraz osoby jaką był Martin Simmons. I wiedziałam, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.