sobota, 8 marca 2014

Rozdział 5

          Obudziłam się roztrzęsiona w jednoosobowym łóżku w pokoju nr 66 Akademii dla łowców demonów. Jeszcze nie do końca zdążyłam się przyzwyczaić do tutejszych murów. Na szczęście uzyskałam niezbędne pozwolenie na przetransportowanie tu mojego ukochanego kotka o imieniu Fluffy, co prawdopodobnie pozwoli mi w pełni poczuć, że to miejsce jest teraz moim domem. Czasem tęskniłam z głaskaniem miękkiego, rudego futerka i słuchaniem kojącego mruczenia zwierzaka. Uzyskanie pozwolenia nie było takie łatwe. Musiałam przez cztery godziny stać i wysłuchiwać z czym to się wiąże, jaka to wielka odpowiedzialność. Poważnie, nie pozwolili mi usiąść nawet na pięć minut. Jednak warto było się trochę poświęcić, skoro Fluffy był dla mnie jak mały, puszysty synek.
Pomimo napotkanych trudności, dyrektor Constance wystawiła pieczątkę szkoły na jakimś świstku papieru, który był mi potrzebny. Pieczątka wyglądała jak wieża Eiffela przecięta od góry dwoma mieczami.
"To rzeczywiście jest jakiś psychiatryk" - mruknęła moja podświadomość.
          Aby odebrać kotka z lotniska musiałam pójść pieszo. Pobiegłam do dyrektor Constance prosić o transport, ale ona odpowiedziała, że skoro chciałam kota, to mój problem. Schowałam dumę w kieszeń i przeszłam przez las otaczający mury Akademii, po raz pierwszy od pamiętnego snu. Powtarzał się on co noc. Ciągle tak samo. Nic innego. Potrafiłam wyrecytować wszystkie wydarzenia z pamięci. Dla niektórych sny, które się powtarzają mogą być normalne. Zazwyczaj są to dwa, trzy razy... Jednak po tygodniu to przestało być zabawne.
Podniosłam wysoko głowę i ruszyłam pewnym siebie, szybkim krokiem przez ścieżkę przecinającą las. Miałam wielką nadzieję nie natknąć się na tego wariata. Pomimo, że był irytujący, miał na mnie pewien wpływ. Czasem chciałam go uderzyć, a innym razem przytulić.
"Albo on jest dziwny, albo ja mam problemy psychiczne i powinnam niezwłocznie udać się do najbliższego psychiatry."
- Patricio, czyżbyś przyszła się ze mną zobaczyć i opowiedzieć mi jak bardzo tęskniłaś? Czy to jeden z tych momentów w związku, kiedy mówisz mi, że nie możesz beze mnie żyć? - Byłam naiwna, jeśli sądziłam, że uda mi się ominąć nieznośnego Jake'a.
- Jakim związku? Pierwsze słyszę. - odparłam obruszona jego kpinami.
- "JAKIM ZWIĄZKU?"! - wykrzyknął znienacka. - Oczywiście, że naszym. - Ujął moją dłoń i zaczął ją muskać palcami, a po moim ciele przebiegły pozytywne drgania.
- Coś takiego nie istnieje i nie ma prawa zaistnieć. - odrzekłam niewzruszona jego ckliwą wypowiedzią, wyrywając przy tym rękę z jego uścisku.
- To rani, Pat. - Chłopak pokazał gest wbijania noża w serce.
- Taki jest mój cel na ziemi. Teraz przesuń się, muszę odebrać kogoś z lotniska. - burknęłam.
Jake ruszył dziarskim krokiem w stronę drzew. Postanowiłam jeszcze chwilę nie ruszać się z miejsca, aby upewnić się, że nie ma zamiaru mnie śledzić. Jednakże chłopak po chwili wyłonił się zza drzew niosąc na rękach rudego kociaka.
- Fluffy? - zawołałam.
Mój uśmiechnięty dręczyciel uroczyście wręczył mi kota do rąk. Zwierze zamruczało widocznie uradowane na mój widok.
- Skąd? Jak? - Podejrzliwie spojrzałam na blondyna.
- Ja mogę wszystko. - Z tymi słowami ujął mój podbródek. Po moim ciele rozeszły się miłe dreszcze. Fluffy jakby wyczuwając niezręczny moment, wyskoczył z moich ramion i usiadł pod drzewem bacznie nas obserwując. Jake korzystając z sytuacji owinął rękę wokół mojego biodra i przyciągnął mnie do siebie. Delikatnie pochylił się nade mną, a wybór pozostawił mojej osobie. Mogłam go pocałować. Chciałam to zrobić. Tak bardzo, że to co zrobiłam było najcięższym wyborem jakiego mogłam dokonać. W ciągu całego życia nie zdobyłam się na taką odwagę. Odwróciłam się na pięcie zabierając ze sobą Fluffiego.
- Jesteśmy ci wdzięczni za pomoc. - powiedziałam ukrywając się pod maską obojętności.
Pomimo, że byłam już niemal w Akademii posłyszałam jeszcze krzyk Jake'a.
- Wiem, że tego chciałaś. Kiedyś będziemy razem, obiecuję.
- A ja obiecuję, że do tego nie dopuszczę. - mruknęłam wbrew sobie, ale chłopak już dawno zniknął.
Wiedziałam, iż coś było z nim nie tak. Dlatego musiałam trzymać się od niego z daleka.

***

           Po spotkaniu z moim dręczycielem rzuciłam się w wir życia Akademii. Coraz lepiej dogadywałam się z Vivianne i Joanne, czasem nawet rozmawiałam z Erickiem i Martinem. Pomimo moich wcześniejszych zamiarów, nie zbliżyłam się do Martina ani o centymetr bliżej. Nawet nie próbowałam. Moje myśli przez ostatnie dni krążyły niebezpiecznie blisko Jake'a.
- Ziemia do Pat. - Z rozmyślań wyrwał mnie miły głos Joanne.
Dziewczyna należała do tych osób, które miały dar przemawiania. Nieważne co mówiła, zawsze chciało się słuchać słów płynących od niej. Jej głos czarował wszystkich wokół. W dodatku mówiła logicznie używając elokwentnych wyrazów, a często także rozlicznych, logicznych argumentów.
- Od tygodnia niezbyt aktywnie uczestniczysz w rozmowach, martwi cię coś?
- Nie, tylko jestem zestresowana. - skłamałam.
To nie pierwszy raz, gdy omijałam prawdę, ale tym razem poczułam się źle. Chciałam im opowiedzieć o Jake'u. Jednakże nie powinnam ich w to wciągać. Sama musiałam dźwigać ten ciężar i rozwikłać tajemnicę.

***

- Dlaczego wciąż trenujesz z Patricią? - wzburzony Martin zapytał Erica wbijając w niego nienawistne spojrzenie. - Prosiłem, żebyś z tym skończył.
- To niby dlaczego? - obruszył się Eric.
Stali właśnie pod salą treningową. Martin zastał pod nią przyjaciela, który ewidentnie usiłował flirtować z Pat. Chłopak poczuł, że nie chce narażać na szwank przyjaźni z Erickiem z powodu dziewczyny. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że coś do niej poczuł.
- Nie spinaj się, nie jest zainteresowana moją osobą. - westchnął Eric. - Jej strata. - Chłopak naprężył mięśnie.
- Bez urazy, ale chyba też bym nie skorzystał. - zaśmiał się Martin, któremu ulżyło.
      Martin przyjął z ulgą wiadomość, że miał większe szanse u Patrici. Może powinien spróbować się z nią zaprzyjaźnić i lepiej poznać. Od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył jego serce zabiło mocniej. Pragnął chwili jej uwagi, ale z tym walczył. Nie mógł jej mieć. Nie mógł pragnąć jej uwagi, albo chociażby spojrzenia. Powinien skupić się na demonach, powtarzał to sobie w duchu. Wszelkie związki w jego życiu nie miały choćby cienia szansy na przetrwanie.
- Stary, wiem że czujesz coś do niej, więc usuwam się z pola. Idź do niej i powiedz co czujesz albo coś. - Eric podsunął przyjacielowi pomysł. Martin postanowił pójść za jego radą i wyruszył na poszukiwania Patrici.

***

Droga Patricio!
Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu napiszesz. U mnie całkiem dobrze, ale wciąż mi Ciebie brakuje. August jest jednak w gorszym stanie. Wciąż powtarza: "Straciłem przyjaciółkę." Jak bardzo bym chciała, żebyś tu była i zakończyła jego cierpienia. Teraz trzymam się trochę z innymi, ale nikt mi Ciebie nie zastąpi. Nauczyciele nękają nas sprawdzianami i nauką, ale pomoże mi myśl, że wiem co u Ciebie. Mam nadzieję, że przyjedziesz na święta.
Twoja oddana przyjaciółka
Sally
PS Proszę przyjedź na przerwę świąteczną. Tęsknimy za Tobą. Wszyscy.

Przełknęłam narastającą gulę w gardle i starałam się odpędzić łzy.
"Tęsknią za mną, a ja ich okłamuję." - Pomyślałam. - "Dlaczego nie mogę być normalna?"
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi mojego pokoju. Kiedy je otworzyłam zastałam za nimi uśmiechniętego Martina. Stał tam z rozbawieniem ubrany w czarny podkoszulek i dresy w tym samym kolorze. Wyglądał całkiem seksownie. Jednak wciąż daleko mu było do Jake'a.
- Pani pozwoli, że wejdę do środka. - zaczął nawiązywać konwersację.
Zastanawiałam się, czy wszystko z nim dobrze. Czy może nie pomyliłam się z osądem, że to psychiatryk.
- Martin co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Czy to nie oczywiste? - Podniósł pytająco brew.
- Nie. - rzuciłam.
- Cóż, pomyślałem że potrzebujesz towarzystwa. Ostatnio nie wyglądasz za dobrze.
Odebrało mi mowę. "Czy on mnie obserwował?"
- Ehm.. Więc co w związku z tym?
- Rozweselę cię. Następnie jeśli wszystko dobrze wyjdzie, uwiodę. - Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a moje serce podskoczyło.
Martin się do mnie przysunął. Owiał mnie zapach morza i czegoś jeszcze, ale nie wiedziałam czego. Zbliżył twarz do mojej, przez krótki moment wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Jednak po chwili się opamiętałam i go odepchnęłam.
- Nie! Nigdy nie chciałeś mi nic o sobie powiedzieć. Nie mogę tak żyć. Nie mogę cię pocałować, dopóki nie uznam tego za stosowne.
Martin westchnął.
"Świetnie, kolejny facet którego ranię." - Pokręciłam głową.
- Dobrze. Nie mam pojęcia skąd pochodzę, nigdy nie znałem moich rodziców. Mieszkałem w rodzinie zastępczej w Ameryce, dokładniej w Teksasie. - Pomyślałam o małym zagubionym chłopcu, jakim musiał być brązowowłosy. - Pewnego dnia znalazła mnie dyrektor Constance, przyprowadziła tutaj i tak już zostało. - Oczy chłopaka wydawały się szkliste. Byłam pewna, że to nie cała historia. Jednakże doceniałam, iż Martin zdobył się na taką szczerość wobec nowo poznanej osoby. - Teraz już wiesz. Niewielu osobom o tym mówię.
- Dziękuję, że mi zaufałeś. - szepnęłam niepewna co innego mogłabym powiedzieć.
Objęłam go ramieniem, głaszcząc delikatnie po plecach. Poczułam pewną więź wytwarzającą się między nami. Może jeszcze nie tak silną jakbyśmy znali się od lat, ale nie mogłam narzekać, skoro to dopiero początek. Przytuliliśmy się, ale nie było w tym namiętności, ani pożądania, tylko przyjaźń. Wiedziałam więc, że nie zostaniemy parą, lecz przyjaciółmi. Może z czasem się to zmieni, aczkolwiek póki co wiedziałam już, że nic więcej z tego nie mogło być. Jednym z czynników był zdecydowanie Jake.
Teraz jednak miałam chociaż obraz osoby jaką był Martin Simmons. I wiedziałam, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.




1 komentarz:

  1. Na początku pisalaś bardzo ciekawie ,ale kiedy zobaczylam, że utknęłas na 4 rozdziale muślałam, że już nic nie napiszesz. Moje zdziwienie było ogromne kiedy zobaczylam ten rozdzial.Mam nadzieję, iż mój komentarz sprawi, że przy następnym rozdziale sie bardziej postarasz. Mam nadzieję że mimo komentarzy bedziesz pisać dale j :) zapraszam na swojego bloga.

    OdpowiedzUsuń