wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 2

       Strugi deszczu dudniły o okno mojego pokoju. Obudziłam się o ósmej rano. Uświadomiłam sobie wtedy, że Jake nie zagościł w moim śnie. To był już jakiś postęp.
Zeszłam na dół ubrana jeszcze w piżamę. Tata siedział przy kuchennym stole czytając gazetę. Mężczyzna jakby wyczuwając moją obecność, podniósł wzrok.
- Usiądź proszę. – powiedział poważnym tonem, zamiast zwykłego, codziennego „Dzień Dobry". – Wierzę, że twoja nocna wyprawa ostudziła w tobie złowrogie emocje. – Ojciec ułożył ręce jak polityk, który próbuje pokazać swoją wyższość. – Więc wysłuchasz mnie do końca?
- Tak. – Nieśmiało skinęłam głową. – Opowiadaj. – Po tej przygodzie z Jakiem chyba nic nie było w stanie mnie nie zdziwić.
- Jesteś łowcą demonów, jak twoja matka. Jestem zobowiązany wysłać cię do Melium Academy, gdzie dyrektor Constance przyjmie cię już za dwa tygodnie. Nauczysz się tam dużo więcej, niż ja mogę tobie powiedzieć. – Podrapał się po głowie. – Miałem nadzieję, że nie będziesz jak ona... Urodzonym łowcą. - westchnął.
- Tato... Chcesz mi powiedzieć, że się przeprowadzamy? – zapytałam ze smutkiem w głosie.
- Nie Patricio, to ty się przeprowadzasz. Zamieszkasz w internacie.
„Super. Najpierw ten frajer Jake, teraz jakaś super hiper dziwaczna szkoła dla "łowców". Czy ten tydzień mógł być jeszcze gorszy? Przecież to miały być jedne z lepszych wakacji."
- Gdzie ta cała szkoła się znajduje? – Poddałam się, jednak ojciec nie musiał wiedzieć, że nadal ani trochę nie wierzę w tą całą ściemę z łowcami.

* * *

- Dokąd cię wywożą? – zapytała Sally, gdy opowiedziałam jej przerobioną wersję historyjki o internacie. Bardziej prawdopodobną wersję, należałoby dodać.
- Do Francji. – westchnęłam. – Za dwa tygodnie wyjeżdżam.
- Będę za tobą tak bardzo tęsknić. Tak samo August, choć pewnie tego nie okaże. – wzruszyła się Sal.
- Co ja? – Osiemnastoletni brat Sally wślizgnął się do pokoju.
- Będziesz tęsknił za Pat? Wysyłają ją do internatu we Francji. – Sally wybuchnęła niekontrolowanym płaczem.
- Jakim cudem? Patty! Dlaczego? – zdezorientował się August. Jednak odwrotnie do przewidywań siostry pokazał, że się przejmuje i wydawał się jakby lekko rozbity.
Niezdolna wydobyć z siebie głosu wzruszyłam tylko ramionami. Przyglądałam się Sally. Była dużo bardziej zdruzgotana niż ja. Jej hebanowe loki podskoczyły, gdy tylko wydała z siebie kolejny nieartykułowany szloch. Brzmiała trochę jak świnka morska. Nie, żebym teraz z niej kpiła, po prostu byłam realistką.
- Będę pisać, obiecuję. – Położyłam dłoń na ramieniu przyjaciółki. Ta podniosła głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Jej piwne oczy spoglądały z nadzieją w moje niebieskie.
- Dobra, ale nie zapomnij. - Po tych słowach dziewczyna położyła głowę na moim ramieniu, nadal cicho pochlipując.


           Po tygodniu zdążyłam już pożegnać się z połową mojej klasy licealnej. Nie żebym przejmowała się najbardziej opuszczaniem tej szkoły. Jednak trzeba było się pożegnać. Najgorzej było z Sally i Augustem. Sal płakała za każdym razem, gdy mnie widziała, a August przytulał mnie cały czas, jakby bał się, że ucieknę szybciej niż powinnam. Jake więcej nie pojawił się w moich snach, co mnie ogromnie cieszyło. Tylko jego potrzebowałam. Już i tak miałam mnóstwo na głowie.
W dzień wyjazdu przed moim domem stała masa ludzi. Sally, August, kilkoro znajomych ze szkoły podstawowej i kilkanaście koleżanek z klasy. Dwoje z tej grupy trzymało transparent „Do zobaczenia Pat!". To była jedna z najbardziej wzruszających chwil w moim życiu. Czerwone litery na białym materiale wciąż migotały mi przed oczami, gdy siadałam na moje miejsce w samolocie.
Spakowałam się w dwie, wielgachne walizki w rekordowym czasie trzech godzin. Pomimo rozmiaru bagażu, zmieściła się tam ledwo połowa moich ubrań. Dlatego wiele z nich musiałam pozostawić. Mogłam zabrać tylko najpotrzebniejszą połowę mojej szafy.

           Samolot wzbił się w powietrze powodując wstrząsy. Jednak po chwili pilot wyrównał lot i można było już siedzieć spokojnie. Samolotem leciałam już wcześniej, żeby odwiedzić babcię mieszkającą w Finlandii. Poza tym jeszcze nigdy nie opuszczałam Ameryki. Zawsze chciałam odwiedzić Francję, ponieważ dużo o niej słyszałam. Pragnęłam zobaczyć wieżę Eiffela, Pola Elizejskie, Katedrę Notre Dame, a także łuk triumfalny. Gdyby nie ten cały wątpliwy wątek z łowcami demonów, cieszyłabym się z takiej wycieczki.
Siedząc na moim miejscu 19B tęskniłam za tatą i przyjaciółmi. Loty samolotem w samotności mają pewną wadę. Mianowicie, za dużo się myśli.
„Jake... Skąd on wiedział jak się nazywam i ile mam lat? Jakim cudem wcześniej mi się śnił? Możliwe, że już kiedyś go widziałam i po prostu zapamiętałam jego twarz. Dlaczego do diaska tata wysyła mnie aż do Francji? Czyżby odezwała się w nim jakaś choroba psychiczna i stąd cała ta gadka o łowcach? Ponoć mama była urodzonym łowcą, którym ja też ponoć jestem. Co to ma niby znaczyć?"
Niestety moje miejsce nie znajdowało się obok okna, abym mogła odciąć się od natłoku myśli. Pasażerka obok mnie, babcia szydełkująca jakiś szalik, nie chciała się ze mną zamienić miejscem.
„Cały świat jest teraz przeciw mnie?"
Spojrzałam na czytającego gazetę biznesmena siedzącego po mojej lewej stronie. Przeglądał największy dział w gazecie – nekrologi. Nim wyjechałam tata zdążył opowiedzieć mi kilka informacji o demonach. Powiedział, że co najmniej ½ umarłych to demony. Ich ciała nie wybuchają ani nie zmieniają się w proch, jak myślałam. Powłoki ludzkie demonów utrzymywały się nawet po śmierci, co bywa nieprzyjemne, ponieważ trzeba je pogrzebać, albo spalić. Co dziwne demony wyglądały jak ludzie. Im demon jest starszy tym piękniejszą ludzką powłokę mógł przybrać. W dodatku mogły się rozmnażać, ale jedynie z istotami ludzkimi. Wielu z nich zakładało rodziny i zaczynało wieść „normalne" życie ludzkie. Jedynym strasznym faktem w nich jest to, jak wyglądały bez ludzkiej powłoki oraz fakt, że wysysały dusze. Robiły to oczywiście dla zabawy. Nie potrzebowały żadnego pożywienia. Największą frajdę czerpały z bólu, cierpienia, gwałtu i pożądania. Pokonać je można jedynie bronią poświęconą przez kapłana albo stworzoną z wody święconej. Więcej tata nie opowiedział, gdyż nic więcej nie wiedział. Teraz za to wysyłał mnie do szkoły dla psychopatów.
„Czy to jakaś aluzja?"

***

        Samolot wylądował bezpiecznie na lotnisku o 16.30. Czekała tam na mnie czarna limuzyna z jakimś dziwnym logo. Za kierownicą siedział brodaty mężczyzna o siwych włosach. Na czubku nosa miał okulary przeciwsłoneczne. Francuz uchylił szybę u zwrócił się w moją stronę.
- Bonjour mademoiselle, Je m'appelle Pierre*.
- Przepraszam, ale ja nie mówię zbyt dobrze po francusku. Zrozumiałam wszystko, co do mnie powiedziałeś Pierre, ale wolałabym, gdybyś zwracał się do mnie tak, abym na pewno zrozumiała.
- Dobrze, więc madame Patricia, niech panienka usiądzie w środku. Pani Constance oczekuje na pannę w szkole.
Usiadłam na miękkim, brązowym fotelu z tyłu limuzyny. Spoglądałam przez okno na ulice Paryża w pełnej okazałości. Z westchnieniem zachwytu oglądałam po raz pierwszy na własne oczy Wieżę Eiffela. Jednak nie mogłam zbyt długo się napawać tym widokiem, gdyż Pierre skręcił w wąską uliczkę. Prowadziła ona do malutkiego parkingu, na którym francuz się zatrzymał.
             Kiedy wysiadłam moim oczom ukazała się niezbyt nowoczesna, gotycka budowla otoczona zewsząd wysokimi murami. Jej strzeliste wieże nadawały grozy budynkowi. W wielu łukowatych, ostro zakończonych oknach widniały cudowne witraże. Szkoła ta wyglądała trochę podobnie do Katedry Notre-Dame. Jednakże ten budynek nie miał charakteru religijnego. Był bardziej obszerny, pomimo tego fasonu, strzelistość wieżyczek była niezmącona. W największym wejściu stała uśmiechnięta kobieta. Miała spięte w warkocz, czarne włosy i szczupłą budowę ciała. Ubrana była w spódnicę, jak to miały w zwyczaju dyrektorki.
„Skąd ja wiem, że to dyrektorka?" - zapytałam samą siebie. - "To pewnie tylko przeczucie, nic więcej."
Dyrektor Constance śpiesznym krokiem podbiegła do nas z uśmiechem. Jej włosy błyszczały w blasku słońca. Kiedy spojrzałam w jej niebieskie oczy wiedziałam, że kogoś mi przypomina, tylko nie miałam pojęcia, kogo.
- Patricia Mulligan, nareszcie mam okazję, aby cię poznać. Jak za pewne wiesz jestem Constance. Tak też proszę, abyś się do mnie zwracała. – Z wrażenia, aż zaniemówiłam.
„Mam się do niej zwracać po imieniu?"
- Dzień dobry. – wydukałam.
- Merci Pierre**. Możesz odejść. Patricia, podążaj za mną. Mam zamiar oprowadzić cię osobiście po szkole. Jak już mogłaś zauważyć, naszą szkołę wybudowano w stylu gotyckim. Powstała ona w XIII-XIV w. Jednak wielki pożar w XVII w. pochłonął budynek. Doszczętnie spłonęła większość pomieszczeń, w tym biblioteka ze starożytnymi rękopisami pierwszych łowców. Ta strata odcisnęła piętno na szkole. Niestety budynek nie przybrał takiej świetności jak kiedyś, lecz wciąż się staramy. Nigdy nie straciliśmy nadziei. Dlatego... - Constance otworzyła wielkie dwuskrzydłowe drzwi z wyrytymi literami. Przystanęłam, aby przypatrzeć się napisowi. – „la promesse". – przeczytała po francusku dyrektorka.
- Obietnica. – Wyszeptałam. Nie miałam wcześniej zbyt dużej styczności z francuskim, ale te słowa same cisnęły mi się na język.
- Dokładnie. Chodźmy dalej. – Weszłyśmy do środka budynku. W pierwszej kolejności moją uwagę przyciągnął sufit. Zwisały z niego kryształowe żyrandole, a ściany były obite drewnianą boazerią. Ramy okien mieniły się złotem w blasku słońca. Portrety postaci z minionych lat wisiały na ścianach, lecz zamiast budzić grozę, dodawały uroku.
„To miejsce jest zbyt piękne, aby mogło być szkołą dla zabójców demonów." - szepnęły moje myśli
- To jest korytarz główny. Został urządzony w stylu barokowym, bo to właśnie w tym pomieszczeniu zaczął się pożar. Jak pamiętasz musiało więc zostać odbudowane na nowo. – Skręciłyśmy w lewo, gdzie był wąski, ale długi korytarz. Po każdej stronie był rząd drzwi. – Oto sale lekcyjne. Na samym końcu jest sala treningowa. Musisz tylko przejść przez te duże czarne drzwi na samym końcu.- Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
Wróciłyśmy na główny korytarz. Potem Constance zaprowadziła mnie do sali jadalnej mieszczącej się w zachodniej części szkoły. Jadalnia była urządzona z przepychem. W pomieszczeniu panował półmrok, ale idealnie widać było dominujący kolor złoty. Było go pełno. Jedynie stoły, ściany i krzesła miały inne odcienie, dzięki czemu uniknięto monotonii.
- Na kolacji proszę stawić się punktualnie o 19. Nie tolerujemy tu spóźnień. – powiedziała Constance surowym tonem.
- Oczywiście. – odparłam niczym żołnierz.
Następnie dyrektorka poprowadziła mnie na górne piętro do lewego skrzydła, gdzie mieściły się sypialnie dziewcząt. Korytarz wciąż był urządzony podobnie jak hol główny, czyli przyjemnie, ale też wykwintnie. Wszystkie drzwi miały ten sam kolor, a przyczepione zostały do nich złote numerki.
70... 69... 68... 67... 66 ... Stop!
Dyrektorka zatrzymała się przed drzwiami 66 i otworzyła je malutkim, srebrnym kluczykiem. Weszłam do pokoju, stając na białym, miękkim dywaniku. Wciągnęłam za sobą szarą torbę, w której miałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Pierre miał później dostarczyć resztę bagaży. Ustawiłam ją przy jasno brązowej szafie. Obok wspomnianego przed chwilą obiektu stało biurko a po drugiej stronie pokoju łóżko. Tuż przy nim miała swoje miejsce mała półeczka, na której zdecydowałam się ustawić zdjęcia, a obok niej znajdowały się jasne drzwi prowadzące do najpewniej łazienki.
- Patricio, zaraz przyślę do ciebie uczennicę, która pomoże ci się zadomowić. – postanowiła Constance, dając mi czas na rozpakowanie rzeczy, których w tym momencie nie miałam zbyt wiele.
Zanim dyrektorka wyszła przedstawiła mi mój plan lekcji oraz regulamin. Dodatkowo dostałam mundurek i kilka nowych ciuchów. Przy mojej skromnej garderobie kilka ubranek nie zaszkodziło. Wśród nowych rzeczy znalazłam pełno bluzek na ramiączkach, kurtki, buty, spodnie, skarpetki i wiele innych, a wszystko było w idealnym rozmiarze.
Kiedy skończyłam układać ubrania w szafce ubrania, a zdjęcia na półkach, rozległo się dynamiczne pukanie do drzwi mojego nowego „mieszkania". Otworzyłam drzwi, a w przejściu ukazała się jasnowłosa dziewczyna o bursztynowych oczach i szczupłej budowie ciała. Nie była chuda jak patyk, miała idealną sylwetkę.
- Cześć. Jestem Vivianne Sevigny. Zostałam przysłana przez dyrektor Constance, aby pomóc ci się zaaklimatyzować. – uśmiechnęła się nieznajoma.
- Cześć. – zdołałam wykrztusić zdumiona tym, jak szybko może mówić ta dziewczyna. – Jestem Patricia Mulligan.
- Och, wiem, kim jesteś. Przyjechałaś z USA, prawda? Zawsze chciałam znaleźć się w Nowym Jorku, albo, chociaż Los Angeles.
- Tak, ale pochodzę ze stanu Maine. – Po tych słowach z twarzy dziewczyny zniknął tak wielki entuzjazm.
- Cóż, ja zanim zostałam Łowczynią, mieszkałam w Rosji. Nie było zbyt przyjemnie, zimno czasem daje w kość, szczególnie, kiedy twoja rodzina mieszka na wygnaniu na Syberii i tak już zostało. Ponoć uprawiali woo-doo. – westchnęła blondynka, puszczając mi oczko. – No nic. Opowiedz coś o sobie. – zachęcała.
- Ale nie wiem co. – zaśmiałam się nerwowo.
- Cokolwiek! – wykrzyknęła entuzjastycznie Vivianne. – Na przykład opowiedz czy w Maine są jacyś fajni chłopcy? – zachichotała, a wtedy naprawdę poczułam jakąś tworzącą się więź. Postanowiłam się otworzyć na nową znajomą.
- Zależy, jaki typ chłopaków lubisz...
Po godzinie spędzonej na plotkach umówiłyśmy się z Vivianne, że o 18.55 miałam być pod drzwiami stołówki. Dochodziła dopiero 17.30, więc miałam jeszcze dużo czasu na prysznic albo coś innego. Najważniejsze, jak mówiła Vivien (powiedziała, że powinnam ją nazywać) jest to, że muszę ubrać mundurek.
O 18.50 wychodziłam z pokoju. Mój ubiór  jak się okazało składał się z czarnych, obcisłych spodni, białej koszuli, a do tego Vivianne polecała ubierać wysokie, ciemne kozaki. Idąc za jej radą założyłam buty sięgające kolan i związałam włosy na czubku głowy w kitek. Pomimo, iż dyrektorka pokazała mi gdzie znajduje się jadalnia, a nowa koleżanka poinstruowała mnie jak tam dotrzeć, dwa razy źle skręciłam. Takim sposobem, gdy odnalazłam właściwą drogę puściłam się pędem przez korytarz, aby zdążyć na czas. Jednak było to błędem. Przy drugim zakręcie wpadłam z wielkim impetem na jakiegoś chłopaka. Przewróciłam nas oboje i odbyliśmy małą randkę z podłogą. Chłopak o brązowych włosach i piwnych rozmarzonych oczach wstał i otrzepał się.
- Uważaj jak łazisz.
Te słowa wypowiedziane ostrym, surowym tonem były jak kubeł zimnej wody. Ocknęłam się z fikcyjnego świata i wróciłam do rzeczywistości. Wstałam i popędziłam w stronę stołówki. Zawsze kiedy miałam nadzieję, że jakiś chłopak mnie zauważy w taki sposób w jaki chciałabym zostać zauważona, coś się psuje. Najczęściej ten chłopak okazuje się dupkiem. Ciekawe jak byłoby w przypadku Jake'a. Jednak zanim rozmarzyłam się o jego cudownych szarych oczach, potrząsnęłam głową.
„Jaka ty jesteś naiwna Pat. Chłopcy to nie twoja bajka, więc skończ z tym." - mruknęła wewnętrzna ja.












*Dzień dobry panienko, nazywam się Pierre (Piotr)

**Dziękuję Pierre (Piotrze)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 1

Postanowiłam wstawić poprawki i zacząć raz jeszcze ;)

    Czuję dotyk jego warg na prawym przedramieniu, pocałunek złożony w tym miejscu wzbudził moje pożądanie. Chcę go więcej i więcej, choć wiem, że nie powinnam. Odczuwam bijące od niego niebezpieczeństwo, jednak wciąż w to brnę głębiej wtulając się w jego ramiona. Pomimo iż mój mózg wie, że powinnam odejść, moje ciało nie słucha, ono pragnie tylko zaspokoić swoje potrzeby - nim. Tym nieznajomym, który ośmiela się składać pocałunki na moich ramionach, rękach, twarzy, a nawet wargach. Tym, który pieści mnie w miejscach, do których nikt nigdy nie miał dostępu. Jednak po chwili cudowny krajobraz rozstępuje się, aby zastąpiła go scena, w której tajemniczy mężczyzna powoduje moją śmierć.

    Już czwartą noc z rzędu obudziłam się zlana potem. Co noc śnił mi się tajemniczy, ale seksowny mężczyzna, który otworzył przede mną lepszy świat, a w zamian odebrał życie. Czy przez choć jedną noc mój siedemnastoletni mózg nie mógłby się wyspać?
Przeklinam tego frajera, przez którego fatalnie sypiam." - mruknęłam w myślach.
- Fluffy! – zawołałam czule mojego kochanego kotka o rudej sierści – Gdzie jesteś?
Zwierzak przybiegł do mnie wyczuwając mój niepokój. Zaczęłam rytmicznie głaskać kocura, aby się uspokoić. Ostatnimi czasy zdarzało się to każdej nocy. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju.
- Patricia? Wszystko w porządku? – zapytał tata sennym głosem. Najpewniej moje krzyki nie pozwoliły mu spać już kolejną noc z rzędu. Niestety tata martwił się o mnie przez cały czas. Nie miałam rodzeństwa i wychowałam się bez matki. Ojciec musiał pracować przez cały czas na nasze utrzymanie. Prawdopodobnie miał wrażenie, że czegoś mi brak.
- Tak, śpij dalej. To tylko koszmary. – odpowiedziałam ziewając.
Nim znów zapadłam w sen usłyszałam jeszcze szept taty:
- Chyba już czas.
               Poranek przywitał mnie śpiewem ptaków i zapachami dochodzącymi z kuchni. Słońce było już wysoko na niebie, ale ludzie dopiero budzili się do życia. Były wakacje, więc nie było w tym nic dziwnego. Zebrałam moje porozrzucane na podłodze ubrania i wrzuciłam je do kosza z brudami. Powinnam zdecydowanie je wyprać, ponieważ kończą mi się czyste rzeczy w szafie. Zdecydowałam się szybko na moją ulubioną bluzkę na ramiączkach w kolorze czerwonym z napisem Myself. Dobrałam do niej czerwone trampki sięgające lekko ponad kostkę oraz krótkie, czarne spodenki. Wszystko to komponowało się idealnie z moimi kruczo czarnymi włosami i niebieskimi oczami.
Zbiegłam po schodach i w mistrzowskim tempie chwyciłam torbę wybiegając z domu. Krzyknęłam jeszcze na wychodnym słowa pożegnania skierowane do taty.
- Wychodzę, wrócę na obiad.
          Pobiegłam szybko w stronę Darling Coffe, naszej miejscowej kawiarni, w której najczęściej spotykały się grupki młodzieży. Ewentualnie bywała używana, jako miejsce spotkań dwóch przyjaciółek takich jak ja i Sally. Poznałyśmy się w wieku sześciu lat. Od tamtej pory byłyśmy nierozłączne. Trochę jak siostry syjamskie. Jej brat August zawsze nas z tego powodu wyśmiewał. Tak jak to zwykle robili starsi bracia. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo, niestety mama zmarła przy porodzie, a tata z nikim ponownie się nie związał. Dlatego zawsze traktowałam Augusta i Sally jak moje własne rodzeństwo.
         Dobiegłam do kawiarni idealnie na czas, jednak Sal już była w środku i czekała, aż się pojawię. Nieważne jak szybko przyszłabym na spotkanie, ta dziewczyna jakimś cudem zawsze była przede mną. Założę się, że gdybym postanowiła przenocować w miejscu spotkania, aby się nie spóźnić, też by mnie wyprzedziła.
- Przestań się zamęczać nadobna dziewko, przybyłam. – westchnęłam do niej teatralnie.
- Patty tłuku, mogłabyś przestać już z tymi książkowymi cytatami. Brzmią, jak wyjęte prosto ze średniowiecza. – Nieudolnie próbowała zahamować śmiech, więc skończyło się to atakiem kaszlu. – Opowiedz lepiej, co tam u ciebie? Dużo się pozmieniało, gdy byłam w Szwecji? – zagadnęła.
- Niezbyt. Chociaż już od czterech dni bez przerwy mam straszne sny. Opowiem ci o nich, ale lepiej nie tu. To niezbyt dobre miejsce na taką rozmowę. Wezmę coś na wynos okej?
- Jasne, zamów mi to samo co sobie.
- Już się robi mademoiselle. – mrugnęłam do niej i popędziłam w kierunku kasy.
               Kiedy już wraz z naszym zamówieniem opuściłyśmy kawiarnię, opowiedziałam Sally moją nocną przygodę. Jej oczy zaczęły dziwnie połyskiwać. Po chwili milczenia, która ciągnęła się jakby wiekami, odezwała się, ale głos miała dziwnie zachrypnięty.
- Cholera, dziewczyno. Co to ma do diabła być? Po raz pierwszy nie mam pojęcia, co mogę powiedzieć, a wiesz przecież, że ja zawsze mam coś do powiedzenia. – wyrzuciła z siebie z prędkością pocisku.
- Tak, wiem. Ja jednak chyba powinnam zapisać się do psychologa. – westchnęłam.
- Kobieto, nie narażaj nikogo na taki los. Twój psycholog już po jednej twojej wizycie musiałby zapisać się do psychiatry. Nie polecam. – Sal próbowała rozluźnić atmosferę.
Pomimo nie miłosiernego ucisku w żołądku roześmiałam się. Po raz pierwszy od dawna naprawdę się roześmiałam. Aż do teraz nie miałam pojęcia, jak bardzo tęskniłam za Sally, gdy była przez te 2 miesiące w Szwajcarii, a może to była Szwecja... Geografia zdecydowanie nie była moją mocną stroną.

    Tata czekał na mnie przy stole, gdy wróciłam do domu. Przygotował cudowny obiad. Na kuchennym blacie stały potrawy o niesamowitych zapachach. Umyłam ręce i zabrałam się do bezmyślnego pałaszowania jedzenia z talerza. Jednak po chwili przypomniałam sobie bardzo ważny fakt. Tata nigdy nie robił wymyślnych obiadów bez powodu. Coś musiało się stać. Coś złego, niedobrego, albo ewentualnie cudownego. Sugerując się zaciśniętą szczęką ojca i jego zbielałymi, od trzymania widelca, kłykciami doszłam do wniosku, że musi chodzić o to pierwsze.
- Mam pytanie. – zagadnęłam, gdy przełknęłam jedzenie.
- Odpowiem, jeśli tylko będę mógł.
- Z jakiego powodu przygotowałeś tak wyśmienite potrawy? – zapytałam i zanim zdążył coś dodać z westchnieniem wtrąciłam. – Tylko mi nie mów, że bez powodu, znam twoje sztuczki.
Tata potarł dłonią czoło i podrapał się po łysinie. Nie był już taki energiczny i pełen życia jak kiedyś. Wokół jego oczu odznaczał się  wiek w postaci zmarszczek. Ojciec powoli przechylił głowę i zaśmiał się ze smutkiem.
- Patricia, wiem ile znaczy dla ciebie to miejsce, ci przyjaciele i wszystko, co tutaj jest. – Kiedy chciałam mu przerwać, aby zaprotestować,  uniósł ostrzegawczo dłoń. – Nie przerywaj. Pozwól mi skończyć.
- Dobra. Ale jeśli chcesz się przeprowadzić... - warknęłam.
- Drogie dziecko, musisz zrozumieć, że nie wiesz wielu rzeczy o tym świecie. Zanim zaczniesz uznawać mnie za wariata pozwól mi opowiedzieć wszystko. Istnieją na naszej planecie istoty, których istnienia nie podejrzewałabyś nawet w najgorszych snach. To są demony. – Zamurowało mnie, tata chyba nie robił mnie w bambuko, to nie w jego stylu. Może jednak nie znałam go aż tak dobrze, jak mi się zdawało. Może staruszek oszalał.
- Tato... Przestań się ze mnie nabijać. Demony nie istnieją, przecież każdy to wie. Takie kity możesz wciskać głupiutkim pięciolatkom. – machnęłam lekceważąco ręką.
- Pat! Wysłuchaj mnie. Skoro są demony, to istnieją także łowcy. Odnośnie łowców istnieje legenda, według której byli wybierani. Należysz do nich.
- To okrutne, jak możesz tak żartować moim kosztem. Uważasz to za śmieszne? To jakaś ściema. Wychodzę. – Nie do wiary, jakim cudem mój własny ojciec śmiał mi wciskać takie historyjki. Demony... Łowcy... Ja łowcą... Co jeszcze? Wampiry? Wilkołaki? Syrenki? Może zaraz mi powie, że nasza sąsiadka podczas pełni zmienia się w psa i sika na hydrant stojący obok domu, a żeby nie obsiusiała naszego samochodu, w tajemnicy dokarmia ją chrupkami.
           Tata nie próbował mnie nawet powstrzymać. Wyszłam na wieczorne powietrze. Niebo przybrało już barwy pomarańczy i głębokiego różu. Jaskółki latały nisko przy ziemi, zwiastując, że niebawem spadnie deszcz. Nie przejęłam się jednak tym. Brnęłam przed siebie bez konkretnego celu podróży. Jednak póki co, do domu wrócić nie zamierzałam. Co to, to nie. W mgnieniu oka odnalazłam cel mojej wędrówki w jakimś dziwnym budynku. Jeszcze nigdy nie byłam w tej części miasta. Stary, stojący na niskim pagórku budynek sypał się, lecz miał w sobie pewien urok, który przyciągał. Z jego środka dochodziły rytmy mocnej muzyki. Dziwne, że pod wpływem takich basów budynek nie wybuchł. Podeszłam bliżej. Przy wejściu stał ochroniarz. Ludzie podchodzili do niego wyciągając dłoń, a on stawiał pieczątkę. Stanęłam w kolejce. Kobieta przede mną miała różowe włosy postawione na żel i czarne glany. Reszta ubrań pozostawała neutralnie czarna. Ja natomiast czułam się nieco jak odludek w moich ubraniach, tych samych, które miałam na spotkaniu z Sal.  Dodatkowo tego lata przefarbowałam końcówki włosów na czerwono wywołując efekt ombre. Na moich czarnych włosach całkiem dobrze się prezentował. Kiedy nadeszła moja kolej bramkarz zlustrował mnie wzrokiem od stóp do głów. Zestresowana przełknęłam ślinę. Ochroniarz bez słowa postawił mi pieczątkę na lewej dłoni i przepuścił do środka, kiedy tak jak pozostali wręczyłam mu banknot. Skóra pod pieczątką swędziała. Znak przedstawiał czerwoną literę D przeplataną wężami i znakami pazurów. Trochę przerażające, ale nie mnie to było oceniać. W końcu po raz pierwszy zapuściłam się w takie miejsce. W dodatku całkiem sama, co mnie kompletnie przerażało.
W głowie huczało mi od ogłuszającej muzyki. Wokół unosił się sztuczny, pachnący chemikaliami dym. Wszyscy stłoczeni tańczyli niczym zahipnotyzowani na parkiecie. Gdzie nie gdzie zdarzały się osoby, które siedząc sączyły spokojnie swoje drinki. W klubie znajdowały się głównie osoby z szalonymi fryzurami. Moją uwagę przyciągnął chłopak siedzący przy barze. Wyglądał podobnie do mojego sennego koszmaru. Jego włosy były spryskane czarnym barwnikiem, który już powoli schodził odsłaniając brązowe pasma. Wyglądał na około osiemnaście lat. Mogłabym się też założyć, że jego oczy są szare. Wyglądał dokładnie jak we wszystkich moich snach.
„Więc to przez tego frajera nie mogę się ostatnio wyspać." - burknęły moje myśli.
Wygrałam z chęcią podejścia do nieznajomego i zwyzywania za nieprzespane noce. Zrobiłabym z siebie wtedy totalną idiotkę. Ostatecznie jednak wycofałam się w głąb klubu, aby przyjrzeć się dokładniej, gdyż prawdopodobnie taka okazja się więcej nie powtórzy. Ściany były neonowo fioletowe. Na suficie poprzyczepiano lustra, a parkiet składał się głównie ze świateł i kafelek. Tancerze byli jakby częścią tego klubu. Miejsce pulsowało życiem, tylko dzięki ludziom w środku. Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Najprawdopodobniej spowodowała to chemiczna chmura dymu. Oznaczało to, że czas już iść, nim runę na ziemię jak długa. Jak na ten dzień wystarczyło mi wrażeń. Powinnam się szybko położyć do łóżka, inaczej mogłam nie zdążyć porozmawiać z ojcem przed jego wyjściem do pracy. Może to i nawet lepiej. Nie zacząłby od nowa tych bajek.
- Tlen! – zawołałam po wyjściu z rudery. Brałam zachłanne hausty powietrza, jakbym przepłynęła właśnie jakąś wyczynową długość.
- Pierwszy raz? – zachichotał jakiś męski głos.
- Widać, prawda? – odpowiadam nie odwracając się. Zdałam się na intuicję, a ona mówiła, aby się nie odwracać.
- Niektóre siedemnastolatki reagują gorzej, więc nie było tak źle. – Na te słowa moje oczy się rozszerzyły i popełniłam błąd. Odwróciłam się. Zobaczyłam najpiękniejsze na świecie, szare oczy. Twarz jak u supermodela, idealne podobieństwo do mojego sennego znajomego. W tym momencie miałam pewność. To był ON.
- Skąd wiesz ile mam lat? – Odważyłam się zapytać.
Nieznajomy pochylił się, przez chwilę miałam nawet głupią nadzieję, że mnie pocałuje. Delikatnie ujął mój podbródek.
- Zgadywałem. Tak samo jak zgaduję, że masz na imię Patricia. – Serce mi zamarło na kilka chwil. Skąd on wiedział? Kim był? Dlaczego mi się śnił? – Jeśli byś chciała wiedzieć nazywam się Jake. - Chłopak puścił mi oczko.
Kiedy odwróciłam na chwilę wzrok Jake zdążył się ulotnić. Zostałam sama na ścieżce prowadzącej do głównej ulicy. Tyle pytań nasuwało mi się na myśl. Jednak nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Oszołomiona powłóczyłam ciężkimi jak z ołowiu nogami, w stronę domu. Tata już spał, gdy dotarłam do naszego domu w środku małego miasteczka w stanie Maine. Poruszałam się cichym krokiem w stronę łazienki, a gdy byłam gotowa ruszyłam w objęcia Morfeusza, marząc o snach wolnych od Jake'a.