niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 3

         Kiedy już dotarłam na miejsce spotkania, zauważyłam Vivianne opierającą się o jasny, drewniany filar ze złoceniami. Dziewczyna wyglądała na bardzo zamyśloną, ale gdy tylko się zbliżyłam energicznie machnęła głową w moją stronę.
- Co tak długo? Zaczęłam się już zastanawiać czy cię gdzieś tam UFO nie porwało. - zaśmiała się.
- Było całkiem blisko. - odparłam z rezygnacją.
- Aż taki zły ten pierwszy dzień chyba nie był?
- Poza tym, że już ktoś mnie znienawidził, to całkiem znośnie. - westchnęłam z rezygnacją, kręcąc głową nad swoją nieporadnością w kwestiach towarzyskich.
"W dodatku ktoś tak przystojny" - pomyślałam, lecz nie miałam odwagi wymówić głośno tych słów, szczególnie że dopiero co poznawałam moją rozmówczynię.
Vivianne nakazała mi się nie przejmować, a następnie nieznacznym ruchem ręki wskazała, abym podążała za nią. Weszłyśmy do stołówki, którą oświetlało jedynie słabe światło lamp jarzeniowych. Nie była to zwykła stołówka szkolna do jakiej przywykłam. Niezbyt przypominała też tę z "Harrego Pottera". W pomieszczeniu stało kilka stolików, przy których siedziała już żywo rozmawiająca garstka uczniów. Na całe szczęście wszyscy byli ubrani w niemalże identyczne mundurki. Nigdy nie lubiłam wyróżniać się w tłumie.
Vivianne zauważyła jakąś dziewczynę siedzącą przy czteroosobowym stoliku w kącie sali. Uśmiechnęła się i zawołała głośniej niż należało, aby koleżanka zwróciła na nią uwagę.
- Joan! - Dziewczyna odwróciła się. Dokładnie tak jak zresztą cała reszta stołówki.
- Vivien! - Koleżanka nie pozostała jej dłużna.
Podreptałam za Vivianne, stawiając mocne, zdecydowane kroki w ten sposób udając pewną siebie. Tak naprawdę byłam pełna wątpliwości i strachu.
- Joanne, poznaj świeżutki nabytek naszej Akademii - Patty. Pat, to jest Joan.
Joanne była dosyć wysoką szatynką o zielonych oczach. Jej sylwetka wskazywała jednak, że jak zapewne każdy w tym miejscu, umiała władać jakąś śmiercionośną bronią masowej zagłady, albo coś w ten deseń. Wyćwiczone ciało i pewna postawa sprawiły, że poczułam się jeszcze mniejsza, mimo że dzieliło nas nie więcej niż dziesięć centymetrów wzrostu.
- Siadajcie. Philip zaraz do nas dołączy, znów potraktował trening byt poważnie. Pielęgniarka powinna poważnie pomyśleć nad założeniem mu karty stałego klienta w naszym mini szpitalu. - westchnęła Joanne.
- Kim jest Philip? - zagadnęłam zdezorientowana.
- Przepraszam, zapomniałam wspomnieć. Philip to chłopak Joan. - mruknęła Vivianne. - Na szczęście mam teraz ciebie i nie będę musiała być piątym kołem u wozu. W tym wypadku trzecim. - zaśmiała się dziewczyna. Zauważyłam, że niemal ciągle się uśmiechała, śmiała lub chichotała. Była w tym jednak całkowicie naturalna.
         Pogawędka przy stole zaczynała się rozwijać, jednak przerwało ją przybycie blondyna z białym opatrunkiem na policzku.
- Siema laski, kupiłem podpaski. - Zaśmiał się chłopak pokazując pudełko bandaży. Dopiero wtedy zauważyłam jego zabandażowaną rękę. Radosna mina chłopaka zmieniła się w zdezorientowaną, gdy mnie zobaczył. Witam w klubie, ja przechodziłam to przez cały dzień. - To znaczy, cześć koleżanki miło spędziłyście ten dzień? - Nieudolnie poprawił się chłopak wywołując salwę śmiechu.
- Przestań Phillipie. - zganiła swojego chłopaka Joan. - To jest Patricia, dotarła tu dopiero dziś. Patty, to jest Philip.
- No więc Patty, opowiedz skąd jesteś? - zaciekawił się chłopak.
- Ze Stanów, dokładniej Maine. - W odpowiedzi wyprzedziła mnie Vivien. - Ojej, przepraszam. - skierowała do mnie swoje słowa wypowiedziane skruszonym tonem.
"Najpewniej znów strzeliłam jakąś typową dla mnie minę." - westchnęłam w duchu. - "Czy mogłabym chociaż nie mieć problemów ze sobą..." - wysłałam prośbę w sumie sama nie wiedziałam do kogo.
- Nic się nie stało, naprawdę. - zapewniłam dziewczynę. - Wszystko jest dobrze, a bynajmniej postaram się, żeby było. - mruknęłam ledwo słyszalnie.

***

       Martin oparł się o ścianę w Akademii dla Łowców. Podczas swojej całożyciowej kariery w tej szkole, jeszcze nikt go tak nie wytrącił z równowagi. Zaczął oddychać powoli licząc oddechy, jak robił to kiedyś, gdy musiał się uspokoić.
1... 2... 3...
- Ej Stary! - usłyszał głos swojego najlepszego przyjaciela Erica. - Gdzie ty byłeś? I co tu w ogóle robisz? - Przyjaciel spojrzał na Martina. Górował nad nim o dobre kilka centymetrów.
- Chyba doznałem objawienia. Zobaczyłem ją... - westchnął Martin.
- Kogo? - Dociekał przyjaciel.
- Taka ładna! Czarne włosy, niebieskie oczy. - ciągnął nieporadnie chłopak.
- Kto?
- Nowa. - Na te słowa Eric wyprostował się jak struna.
- Dokąd podążała ta dziewczyna? Chcę ją zobaczyć. - Uśmiechnął się zawadiacko Eric.
Martin bez słowa poprowadził kolegę w stronę stołówki. Po raz drugi zje wśród innych uczniów stołówce, nigdy nie lubił tam przebywać z resztą. Był typem samotnika, przeważnie. Jedynym wyjątkiem od reguły był Eric, który jakimś sposobem umiał poradzić sobie z odpychającą naturą Martina. Martin zawsze powtarzał Ericowi, że to go zniszczy, jednak chłopak wyśmiewał jego słowa. Dziwnym i niezrozumiałym dla Martina sposobem zostali przyjaciółmi. Byli od kilku lat niemal nierozłączni.
Myśli Martina nie zaprzątał jednak blond-włosy, brązowooki Eric, tylko czarno-włosa nieznajoma, którą zaraz miał znów spotkać. Od dziecka nie dopuszczał do siebie myśli, że może obchodzić go coś innego niż zabijanie i łapanie demonów. Ale teraz pojawiła się ona. Ta która mogła zburzyć wszystkie jego bariery, którymi okrył się, aby nie odczuwać starty. Odczuł już pierwsze pęknięcie wzdłuż jego muru obronnego, które pojawiło się jakby pod wpływem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko ich oczy się spotkały.
"Cały świat się wali dla jednej dziewczyny. No i po co?" - Martin gorzko powtarzał te słowa w myślach i starał się odrzucić od siebie wspomnienie jej pięknej twarzy.
Nie miał zamiaru się w niej zakochiwać. Nie mógł jednak o niej zapomnieć. Pozostało więc spróbować się do niej zbliżyć, bo spodobała mu się od pierwszego wejrzenia.
"Jak w banalnych romansidłach dla bab." - mruknął w myślach niezadowolony chłopak.

***

       Kiedy zajadałam się stołówkowymi pysznościami siedząc obok Vivien, a tym samym na przeciwko Joan, do pomieszczenia wszedł znajomy chłopak. Dokładnie ten sam, który potrącił mnie wcześniej na korytarzu. Skorzystałam więc z okazji i zapytałam dziewczyn kim on jest.
- To... - zawahała się Joan z nieskrywanym niepokojem w głosie. - jest Martin Simons. Proszę Patty, tylko nie zrób nic głupiego jak na przykład chociażby rozmowa z nim. Nie myśl, że chcę cię pouczać,. On jest po prostu wredny i niemiły. - powiedziała wstając, a za jej przykładem podążyła Vivianne. -  Musimy iść na trening, ale mam nadzieję, że spotkamy się później.
Wymruczałam pod nosem niezrozumiałe pożegnanie, nie odrywając wzroku od "chłopaka z korytarza". Gdy dziewczyny mnie opuściły, do mojego stolika niemal natychmiast podszedł pewien chłopak. Jego twarz emanowała radością i entuzjazmem, a blond włosy delikatnie opadały na twarz, aby lekko przysłonić brązowe oczy. Chłopak wyciągnął rękę w moją stronę. Postawa nieznajomego przywoływała mi na myśl Vivianne, która zachowywała się dość podobnie sympatycznie, a zarazem swobodnie.
- Eric Wellington, lecz jak dla mnie to zbyt formalnie brzmi, więc używam nazwiska Wells. - przedstawił się nieznajomy mrugając przy tym okiem, dzięki czemu zwróciłam uwagę, że tak długich i czarnych rzęs zazdrościła mu zapewne każda dziewczyna.
- Patricia Mulligan. - Potrząsnęłam ręką chłopaka.
- Mogę się dosiąść? - Usiadł nie czekając na moją odpowiedź. - Poznaj mojego przyjaciela. - skinął na kogoś ręką. - Martin.
"Nie! Nie! Oj bardzo, bardzo niedobrze!" Moje myśli krzyczały, a żołądek zaczął nieprzyjemnie się zaciskać. Moje nerwy zadrżały, a umysł się buntował. Jednak moje serce podskakiwało niespokojnym, przyspieszonym rytmem. Martin poruszył się niepewnie, ale po chwili przysiadł na krześle obok przyjaciela.
- Chciałbym cię przeprosić za to jak potraktowałem cię na korytarzu. - powiedział wyglądając przy tym na szczerego.
Spojrzałam się na niego nie wiedząc co powiedzieć. Przeprosił. To było dziwne, a wręcz podejrzane. Przecież nikt od tak nie przepraszał nieznajomej osoby po czasie. W tym na pewno był jakiś haczyk. Jednak zanim zdążyłam otworzyć usta wtrącił się Eric.
- Stary! Wysil się! - Klepnął Martina w ramię. - Poturbowałeś tą piękną panią, spójrz przecież ona nam tu zaraz zemdleje. - Wskazał na mnie.
- Och! Nie, nie. - zaprzeczyłam zdezorientowana.
Eric zaśmiał się.
"Ten chłopak jest przerażający. Powinien zastanowić się nad dłuższą wizytą w psychiatryku. Może miałam rację co do tej szkoły. Ojciec wysłał mnie do ośrodka dla dziwaków."
- Nie Ericu. To ty straszysz ludzi. Może więc pozwolisz mi samemu porozmawiać z Patricią. - Obaj chłopcy spojrzeli na siebie wymownie, jakby dzielili jakiś sekret do którego ja nie mam dostępu.
Po chwili Eric zerwał się od stołu i wyruszył w stronę wyjścia, żywo machając na pożegnanie. Moja uwaga natychmiast przeniosła się na Martina siedzącego naprzeciw mnie.Chłopak przyglądał mi się uważnie. Odwzajemniłam jego spojrzenie, a potem wstałam z gracją i rzekłam:
- Miło mi było cię poznać. Możliwe, że wpadniemy na siebie jeszcze gdzieś w okolicy.
Wymaszerowałam z jadalni świadoma wzroku Martina na moich plecach, przez co szłam zgrabniej i pewniej niż zwykle.
"Co ja poradzę, że lubię się popisywać?" - zastanawiałam się w myślach.




         Jakiś czas później Joanne gwałtownie wciągnęła powietrze i wyprostowała się jak struna.
- Ma belle* co to ma być? - Wskazała oskarżycielsko na podłogę i porozrzucane ciuchy. - Jesteś tu niecałe kilka godzin, a twój pokój wygląda jak... jak... Nie mogę tego słowa nawet wymówić. - Joan skanowała wzrokiem całe pomieszczenie.
- Nie przejmuj się Pat. Joanne jest czasem nieco nieokrzesana, ale przyzwyczaisz się. - Uśmiechnęła się wesoło Vivianne. - Teraz chyba powinnaś posprzątać ten bajzel. Nie mamy tu pokojówek, a szkoda. - Vivien pokręciła głową i wyszła z mojego pokoju wraz z Joan.
"Halo?! Koleżanki? Nie zdążyłam wam opowiedzieć o pewnym piwnookim chłopaczku i jego koledze." - westchnęłam w myślach, ponieważ cel mojego zaproszenia ich do pokoju był właśnie taki.
Nie powinnam się przejmować zwykłymi osobnikami płci męskiej. W tym momencie miałam na głowie doprowadzenie tego miejsca do porządku nim dziewczyny odbędą kolejną inspekcję. Następnym razem Joan mogłaby po prostu uciec z krzykiem. Dziś niewiele jej do tego brakowało.
Włączyłam staromodne radyjko stojące na stoliku obok mojego nowego łóżka z różową pościelą. Po chwili zaczęłam sprzątać w rytm francuskiej piosenki Je Veux**.

            Następnego dnia weszłam dziarskim krokiem przez dwuskrzydłowe drzwi do sali 115, gdzie wysłała mnie dyrektorka po naszej porannej rozmowie.
"Szczerze? Jesteś beznadziejna w walce" - Auć! - "Musisz odbyć kilka indywidualnych lekcji, aby nadgonić grupę i móc w pełni uczestniczyć w życiu szkoły."
Chciałam wtedy zapytać, kiedy będę mogła ćwiczyć z innymi, ale ugryzłam się w język. Czasem lepiej jednak nie wiedzieć niektórych rzeczy, bo życie nas nie zaskoczy. Racja? Chociaż,  może jednak powinnam była zapytać, skoro moje życie wydawało się być jednym wielkim zaskoczeniem ostatnimi czasy.
Pomieszczenie, do którego weszłam przez drzwi oznaczone numerem 115, było wypełnione światłem jarzeniówek, które po dłuższym kontakcie z oczami boleśnie dawały o sobie znać. Neonowe, zielone ściany nie ułatwiały mi zachowania wzroku.
"Jak oślepnę, to was podam do sądu" - burknęłam w myślach.
Przy małym stoliku z dębowego drewna siedział młody chłopak. Poznałam jego sympatyczną twarz niemal natychmiast - Eric. Kiedy podeszłam bliżej,  uśmiechnął się.
- A niech mnie piekło pochłonie! To mój szczęśliwy dzień.
- Nie życz sobie tego, skoro nie chcesz, by się spełniło. - mruknęłam przecierając łzawiące już oczy.
Nim chłopak zdążył odpowiedzieć na moją uwagę, rozległo się skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się napięcie i ujrzałam mężczyznę co najmniej w wieku mojego ojca. Miał czarne włosy poprzecinane kosmykami siwizny, a jego oczy miały w sobie pewną głębie. Przestawało się zwracać uwagę na coś tak nieistotnego jak kolor. W nich widać było jak dużo przeżył, widział i jak bardzo został doświadczony przez życie. Postanowiłam jednak skupić uwagę na jego słowach.
- Panno Mulligan - mówił z lekkim akcentem typowym dla francuzów. - Nazywam się Stephen Dupont, a to pan Eric Wells. Razem będziemy cię nauczać różnych sposobów walki w teorii zarówno jak i praktyce. Codziennie o tej samej porze wymagam, abyś zjawiała się tu na przynajmniej trzy godziny. Po upływie tego czasu będziesz mogła iść, lub kontynuować naukę. Mam nadzieję, że jesteś gotowa do rozgrzewki? - Mój nowy trener nie czekając na odpowiedź zaprowadził mnie na matę, abym rozpoczęła rozciąganie wszystkich mięśni ciała, a muszę przyznać nie było ich zbyt wiele. Podejrzewałam, że następnego dnia zabolą mnie nawet te nie istniejące.
           Już po godzinie czułam się, jakby wszystkie partie mojego ciała płonęły żywym ogniem. Eric przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a pan Stephen wciąż wydawał nowe polecenia. Gorzej było po trzech godzinach, gdy skóra na moich dłoniach obumierała, nogi były jak z waty, natomiast ciało wytworzyło już rzekę potu długości co najmniej Missisipi.
"Można teraz zaznaczyć na mapie nową rzekę" - zadrwiłam w duchu.
- Doskonale panno Mulligan, była pani dzisiaj doskonałą uczennicą. Jest nadzieja. Widzimy się jutro. - rzekł, po czym wyszedł zostawiając mnie z Erickiem w "sali dla niewidomych". Wymyśliłam tą nazwę, gdy moje oczy po dwóch godzinach nie przestały łzawić.
- Więc co teraz masz w planach? - zagadnął Eric.
- Obiad, a najlepiej największy jak się da. - Uśmiechnęłam się.
- Panie przodem. - rzucił wesoło chłopak przepuszczając mnie w drzwiach.
Ruszyliśmy w kierunku stołówki, która prawdopodobnie stanie się moim ulubionym pomieszczeniem w tej szkole.
- Co sądzisz o Martinie? - zapytał mnie znienacka Eric.
Przez chwilę, która wydawała się trwać wieczność nie mogłam zrozumieć słów, które padły z ust chłopaka. Kiedy jednak dotarło do mnie o co pytał, zawahałam się nad odpowiedzią.
- Niezbyt go znam, więc nie powinnam wyrabiać jeszcze opinii. - westchnęłam po namyśle.
"Tak! Punkty dla Patty za uniknięcie niezręcznej sytuacji." - Wewnętrzna ja zaśmiała się.
Dalszą drogę przez stary hol pokonaliśmy bez nieprzyjemnych pytań, gdyż krążyliśmy wokół bezpiecznych tematów takich jak szkoła i nauka. Gdy zobaczyłam Joan i Vivien pobiegłam do ich stolika, po drodze grzecznie żegnając się z Erickiem.
- Co ty robiłaś z Erickiem ciachem Wellsem? - zapytała Vivianne, gdy tylko znalazłam się w zasięgu słuchu.
- Eric pomaga mi podczas treningów. - Zbyłam ją machnięciem ręki. - Opowiedzcie lepiej co u was. - Zmieniłam temat, a Vivien połknęła haczyk.
- Ah! Mam świetne informacje. Dowiedziałam się, że z jakiegoś nieznanego powodu Martin Simons zaczął wypytywać o ciebie. - Zamarłam wpół kęsa omal nie wypluwając właśnie spożywanego posiłku przyniesionego mi przez dziewczyny.
- Kto? - zdziwiłam się. - Poważnie?
- Okłamuję cię, bo chcę narobić ci niepotrzebnych i złudnych nadziei, ponieważ wcale nie mam zamiaru zostać twoją przyjaciółką. - Odszepnęła sarkastycznie Vivien.
- Vivien! - Zganiła przyjaciółkę Joan. - Nie słuchaj jej. Ja opowiem ci całkowicie prawdziwą historię bez zbędnych dyrdymałów.
Uśmiechnęłam się do Joan. Vivianne czasem potrafi być jak nieoswojony kociak. Ma w sobie coś...
"Kretynko, ona jest łowczynią demonów!" - Wewnętrzna ja zaczęła krzyczeć.
- Siedziałyśmy na demonologii. - Uciszyłam ją ruchem ręki.
- Poczekaj. Demonologii? - zapytałam zaciekawiona.
- Lekcja o demonach, ich typach, specjalnościach i innych takich. Zobaczysz potem. - Przewróciła oczami. - Skup się. Martin siedział za mną i rozmawiał z jakimś chłopakiem o tobie. To wyglądało jakoś tak... - Zaczęła opowiadać. - Martin zapytał czy jego znajomy słyszał coś o tobie, lub miał okazję poznać cię osobiście. Tamten zaś odparł jedynie, że słyszał jedynie, iż jesteś ładna i zapytał Martina czy wpadłaś mu w oko. Niestety dalszą część ich konwersacji zakłócił mi dzwonek. Mogłam lepiej słuchać.
- Ja słyszałam. - Wtrąciła Vivianne. - Powiedział, że coś w ten deseń. Pomyślałam wtedy, że to coś związane z deserem, bo byłam strasznie głodna. - westchnęła Vivien.
- Stereotypowa blondynka. - mruknęła pod nosem Joanne, a ja zachichotałam. - Coś w ten deseń oznacza, że coś w tym stylu, coś podobnego. - wytłumaczyła cierpliwie.
- Już rozumiem. Ojej patrzcie która godzina zaraz mamy trening, chodź Joanne. - Vivianne pociągnęła przyjaciółkę ku wyjściu z jadalni.
Po chwili jednak namierzyłam powód jej niezwykłego zachowania. W kierunku mojego stolika kierowali swe kroki Martin Simmons i Eric Wells.
"Dzięki. Jesteście najwspanialszymi przyjaciółkami na świecie." - szepnęła sarkastycznie wewnętrzna ja.
- Witaj, możemy się przysiąść? - zapytał Eric.
Zachęciłam chłopaków ruchem ręki, a po dwudziestu minutach beztrosko z nimi gawędziłam. To zadziwiające ile można dowiedzieć się o innych przez tak krótki czas. Zaczęłam robić notatki w pamięci. Eric pochodził z Walii, był wychowywany przez dziadka, a jego rodzice zginęli w walce z demonami. Jego młodsza siostra też uczęszcza do tej Akademii. Obiecał, że kiedyś ją poznam. Natomiast Martin wciąż pozostał zagadką. Dowiedziałam się tylko tyle, że jest jedynakiem i nigdy nie poznał swoich rodziców. Wychowany został przez dwójkę zwykłych ludzi, ale wciąż nie wiem jak znalazł się w tym miejscu. Postanowiłam nie drążyć tematu, ponieważ powiedziałby mi gdyby zechciał. Jeśli w ogóle zechce. Tego dnia zaprzysięgłam sobie jedno. Zbliżę się do Martina i poznam go lepiej. Możliwe, że okaże się fantastycznym chłopakiem. Albo i nie.







*Ma belle - moja piękna

**Je veux - ja chcę (piosenka Zaz)












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz